czwartek, 16 października 2025

🌵 Dzień 1 – Granica, kurz i objawienie w automacie z colą

Wysiedliśmy z autobusu w Tijuanie jak trzej prorocy, którzy przez przypadek kupili bilety w złym kierunku. Rajesh twierdził, że Shiva kazał mu „iść za światłem”, więc poszliśmy. Problem w tym, że światło pochodziło z automatu z colą, który błyszczał jak objawienie na rogu dworca.

Rajesh zamarł, wpatrzony w maszynę jak w święty ogień. Potem padł na kolana i zaczął intonować „Om Namah Shivaya”. Deepak i ja spojrzeliśmy po sobie — i zanim zdążyłem pomyśleć, że to głupie, już klęczałem obok nich. Cała trójka przed automatem z colą, pośrodku spalonej słońcem ulicy, z mantrą płynącą w rytm hałasu autobusów.

Arun próbował tłumaczyć, że to zwykła maszyna, ale Rajesh uznał to za test wiary. Wrzucił monetę, a gdy puszka nie wypadła, ogłosił: „Shiva zatrzymał napój, bo nie jesteśmy jeszcze gotowi na prawdę gazowaną.” Deepak uklęknął głębiej, zaczął śpiewać głośniej, a ja po prostu usiadłem na walizce i zacząłem się zastanawiać, czy to już moment, w którym powinni nas deportować.

Po chwili Rajesh powiedział coś, co zabrzmiało jak modlitwa i żart jednocześnie:
„Światło jest tylko lustrem. Shiva ukrył prawdę nawet w tym, co błyszczy najbardziej.”

Po godzinie ruszyliśmy pieszo w kierunku pustyni. Rajesh mówił, że „musi znaleźć świętego kaktusa”. Nie miałem serca powiedzieć mu, że kaktusów jest tu tyle, że mogą założyć własne państwo. Deepak nazwał pierwszego z nich Pedro Peyotl i zapowiedział, że będzie go nosił w plecaku.

Wieczorem, gdy słońce spadało jak przegrzany dysk USB, Rajesh ogłosił, że tu właśnie zostaniemy. Arun próbował znaleźć zasięg, Deepak próbował rozmawiać z Pedro, a ja zapisałem to zdanie:
„Zaczyna się od objawienia w automacie z colą, a kończy ciszą, która udaje oświecenie.”

— Arun





Day one in Mexico. The three of us knelt before a glowing Coca-Cola machine, chanting “Om Namah Shivaya.” Rajesh found divine meaning in the lack of soda, Deepak named a cactus Pedro, and I (Arun) tried to stay sane. The desert doesn’t answer, but Rajesh insists Shiva has full signal here.



„Jeśli automat nie wydał coli, to znaczy, że wydaje prawdę.” – Rajesh

 

🌵 Prolog – Znalezione zapiski Rajesha


Znalazłem ten zeszyt w kartonie po butach, między rachunkiem za bilet do Meksyku a suszonym kaktusem, który przypominał język z papieru ściernego. To był notatnik Rajesha. Zapisywał w nim wszystko: swoje wizje, przepisy na dhal i instrukcje, jak rozmawiać z boskością przez Wi-Fi.


Kiedyś myślałem, że to zwykły dziennik z podróży. Dziś wiem, że to zapis przemiany, która nie wydarzyła się nagle, tylko rosła w nas powoli, dzień po dniu, jakby pustynia miała swój własny sposób przebudzenia człowieka.


Zaczęło się banalnie. Rajesh stwierdził, że Shiva wysłał mu znak: reklamę tanich lotów do Meksyku. „To test wiary” — powiedział. Poszliśmy za nim bez zastanowienia, choć żaden z nas nie rozumiał jeszcze, w co się pakujemy.


Teraz, gdy to zapisuję, siedzę w hostelu w Tijuanie.

Deepak śpi z kaktusem przytulonym jak do talizmanu, Rajesh milczy czwarty dzień, bo „prawda musi mieć przestrzeń”, a ja próbuję odkryć moment, w którym ta wyprawa zaczęła nas przebudzać, choć wtedy jeszcze tego nie widzieliśmy.


Nie wiem, czy to lekcja Shivy, czy tylko zwyczajny los we własnym tańcu — ale jedno jest pewne: nikt z nas nie wraca taki sam, jak wychodził na pustynię.


Jeśli ktoś to czyta, to znaczy, że przynajmniej część tej drogi naprawdę przetrwała.


— Arun, były inżynier, czasowy prorok, nielegalny ogrodnik peyotlu.



---


I found this notebook in a shoe box, between a plane ticket to Mexico and a dried cactus that looked like a piece of sandpaper. It was Rajesh’s journal. He wrote everything: visions, dhal recipes, and instructions on how to talk to divinity through Wi-Fi.


I once thought it was just a travel diary. Now I know it’s a record of transformation — something that grew slowly inside us, day by day, as if the desert had its own way of waking people up.


It all began almost too simply. Rajesh declared that Shiva had sent him a sign: an ad for cheap flights to Mexico. “A test of faith,” he said. And we followed him, not yet understanding what we were stepping into.


Now, as I write this, I’m sitting in a hostel in Tijuana.

Deepak sleeps with a cactus pressed to his chest like a talisman, Rajesh has been silent for four days because “truth needs space,” and I’m trying to trace the moment when this journey started to change us, even though we didn’t notice it then.


I don’t know whether it’s Shiva’s lesson or just destiny dancing around us — but one thing is certain: none of us returns the same as when we first walked into the desert.


If someone is reading this, it means at least part of our path survived.


— Arun, former engineer, temporary prophet, illegal peyote gardener.

🌵 Dzień 25 – Miasteczko, które mówiło ciszą

Dojechaliśmy samochodem do pierwszego miasteczka od tygodni. Wyglądało normalnie: domy, ludzie, kurz. Ale nikt nie mówił ani słowa. Sklepika...