czwartek, 27 listopada 2025

🌵 Dzień 20 – Paczka z nieba (albo z piekła)

Spaliśmy w samochodzie.

Nie z wygody, tylko z lenistwa duchowego — jak powiedział Rajesh, „Shiva dał dach, więc nie trzeba go szukać.”


Rano Deepak otworzył bagażnik.

Nie dlatego, że coś zgubił. Po prostu chciał zobaczyć, co Shiva tym razem ukrył.


W środku leżała jedna paczka.

Owinięta brązowym papierem, zawiązana sznurkiem.

Nie miała adresu, tylko wypalone w rogu słowo: “OM”.


Deepak oblizał wargi.

– Może to prasad, święta ofiara?

Rajesh potrząsnął głową.

– Prasad nie pachnie jak Meksyk w sobotę wieczorem.


Otworzyliśmy.

W środku – zioło.

Nie zwykłe, nie z tego świata.

Zapach był tak gęsty, że powietrze zaczęło się uśmiechać.


Rajesh wziął paczkę do rąk, jakby trzymał relikwię.

– Shiva nie daje rzeczy. Shiva daje próby.

– To co z tym zrobimy? – spytałem.

– Spalimy.

– W sensie duchowym?

– Nie. W sensie dosłownym.


Deepak już miał zapalniczkę.


Kiedy dym uniósł się w powietrze, wszystko wokół stało się cichsze.

Niebo przygasło, a horyzont wyglądał, jakby chciał zatańczyć.

Rajesh uśmiechnął się i powiedział:


 „To nie grzech, jeśli ofiara trafia prosto do Boga.”




Śmialiśmy się długo.

Może z radości, może z oświecenia.

Trudno odróżnić jedno od drugiego, gdy pustynia też zaczyna się śmiać.


Wieczorem wciąż unosił się zapach dymu.

A ja zapisałem w notesie:


 „Nie każda modlitwa zaczyna się słowem ‘Om’.

Niektóre zaczynają się od zapalniczki.”




— Arun



---

They stopped by the desert curve, lit the chillum, and watched the smoke drift above the crashed car.

Rajesh said:


 “Smoke doesn’t know where it goes — it just returns to its source.”

Deepak laughed: “Then Shiva must have a good lighter.”

The night grew calm. Only silence kept burning.

---


← Powrót do spisu treści 🌵📜

🌵 Dzień 25 – Miasteczko, które mówiło ciszą

Dojechaliśmy samochodem do pierwszego miasteczka od tygodni. Wyglądało normalnie: domy, ludzie, kurz. Ale nikt nie mówił ani słowa. Sklepika...