Spaliśmy w samochodzie.
Nie z wygody, tylko z lenistwa duchowego — jak powiedział Rajesh, „Shiva dał dach, więc nie trzeba go szukać.”
Rano Deepak otworzył bagażnik.
Nie dlatego, że coś zgubił. Po prostu chciał zobaczyć, co Shiva tym razem ukrył.
W środku leżała jedna paczka.
Owinięta brązowym papierem, zawiązana sznurkiem.
Nie miała adresu, tylko wypalone w rogu słowo: “OM”.
Deepak oblizał wargi.
– Może to prasad, święta ofiara?
Rajesh potrząsnął głową.
– Prasad nie pachnie jak Meksyk w sobotę wieczorem.
Otworzyliśmy.
W środku – zioło.
Nie zwykłe, nie z tego świata.
Zapach był tak gęsty, że powietrze zaczęło się uśmiechać.
Rajesh wziął paczkę do rąk, jakby trzymał relikwię.
– Shiva nie daje rzeczy. Shiva daje próby.
– To co z tym zrobimy? – spytałem.
– Spalimy.
– W sensie duchowym?
– Nie. W sensie dosłownym.
Deepak już miał zapalniczkę.
Kiedy dym uniósł się w powietrze, wszystko wokół stało się cichsze.
Niebo przygasło, a horyzont wyglądał, jakby chciał zatańczyć.
Rajesh uśmiechnął się i powiedział:
„To nie grzech, jeśli ofiara trafia prosto do Boga.”
Śmialiśmy się długo.
Może z radości, może z oświecenia.
Trudno odróżnić jedno od drugiego, gdy pustynia też zaczyna się śmiać.
Wieczorem wciąż unosił się zapach dymu.
A ja zapisałem w notesie:
„Nie każda modlitwa zaczyna się słowem ‘Om’.
Niektóre zaczynają się od zapalniczki.”
— Arun
---
They stopped by the desert curve, lit the chillum, and watched the smoke drift above the crashed car.
Rajesh said:
“Smoke doesn’t know where it goes — it just returns to its source.”
Deepak laughed: “Then Shiva must have a good lighter.”
The night grew calm. Only silence kept burning.
---

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz