Po południu opuściliśmy wioskę.
Piasek wciąż pamiętał deszcz, pachniał jak coś, co przez chwilę było czyste.
Szliśmy wolno, bez celu, jakby samo słońce miało nas prowadzić.
W pewnym momencie przy drodze pojawił się pies — chudy, zakurzony, z oczami, w których było więcej spokoju niż w niejednym klasztorze.
Usiadł obok Rajesha i patrzył, jakby czekał.
Rajesh usiadł też.
Nie z litości, tylko z ciekawości.
Patrzyli na siebie długo — człowiek i pies, dwie istoty, które już nie potrzebują się przedstawiać.
Po chwili Rajesh powiedział cicho:
„To nie ja patrzę na niego.
To Shiva patrzy na siebie przez dwa różne spojrzenia.”
Deepak podrapał psa za uchem, Arun milczał.
Wiatr przeszedł przez drogę jak oddech, a piasek zatańczył krótko i znów opadł.
Pies położył głowę na ziemi i zasnął.
Rajesh uśmiechnął się i nie powiedział już nic.
Cisza była pełniejsza niż wszystkie modlitwy razem.
— Arun
---
A stray dog sat beside Rajesh.
He smiled and said softly:
“It’s not me looking at him.
It’s Shiva looking at Himself through two different eyes.”
Then the dog slept.
And silence finished the prayer.
---
