Słońce leżało na drodze jak rozlana rtęć.
Szliśmy w milczeniu, każdy z własnym bólem stóp i własnym Bogiem w głowie.
Wtedy pojawił się dźwięk — metaliczny, szybki, jakby sam świat dostał przyspieszenia.
Zza wzgórza wypadło auto.
Nie zwolniło.
Po prostu wbiło się w kaktusa.
Silnik zgasł.
Wiatr też.
Rajesh złożył dłonie jak do modlitwy.
– Nawet maszyny wracają do natury.
Deepak podszedł pierwszy.
W środku siedział mężczyzna. Martwy, ale spokojny — jakby dotarł na miejsce, którego szukał.
– I co teraz? – zapytałem.
– Zrobimy to, co każda dusza powinna zrobić – odparł Rajesh. – Dokończymy jego podróż.
Postanowiliśmy więc po prostu jechać dalej — razem z nim.
Rajesh posadził go z przodu, zapiął pas.
– Niech Shiva prowadzi przez jego dłonie – powiedział poważnie.
Deepak włączył silnik.
Auto ruszyło.
Z głośników poleciała stara ranchera, jak soundtrack do życia, które już się skończyło.
Na tylnym siedzeniu znaleźliśmy list.
Jedno zdanie:
„Nie bój się, kiedy droga staje się cicha. To tylko znaczy, że zrozumiała, dokąd idzie.”
Nikt nie mówił nic przez resztę dnia.
Z tyłu, za nami, kaktus wciąż stał — dumny, zielony, jak pomnik dla wszystkich, którzy zapomnieli, że ziemia też ma poczucie humoru.
A ja zapisałem:
„Czasem śmierć tylko zmienia kierowcę.”
— Arun
---
A car appeared out of nowhere and hit a giant cactus.
The driver was dead — but peaceful. They found a strange note inside:
Rajesh whispered: “Not every collision is an ending. Sometimes Shiva just stops you to show where you really stand.”
They drove the car onward — toward whatever waited next.
---

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz