Rajesh obudził się jeszcze przed świtem.
Siedział nieruchomo, jakby wciąż był w dwóch światach naraz.
Powiedział, że śniło mu się drzewo.
Nie zwykłe — to rosło tak szybko, że owoce dojrzewały w jego oczach.
Zielone, potem złote, aż w końcu spadały na ziemię jak iskry, które chciały zostać dotknięte.
Rajesh mówił, że zbierał je w dłonie, a każde z nich miało inny smak: spokój, wdzięczność, ciszę.
Deepak spytał, czy któreś smakowało jak cola.
Rajesh tylko się uśmiechnął i powiedział:
„To nie był sen o jedzeniu. To był sen o dojrzewaniu.”
Potem długo milczał, a wiatr poruszał jego włosami tak, jakby chciał dopowiedzieć resztę.
Arun zapisał:
„Niebo wstało razem z nim. Może drzewa śnią ludzi, a nie odwrotnie.”
Rajesh spojrzał w piasek i dodał cicho:
„Shiva nie każe ci wspinać się po drzewie życia.
On sadzi ci je w sercu i patrzy, czy potrafisz poczekać, aż zakwitnie.”
Słońce zaczęło wspinać się nad horyzontem, powoli, jakby samo rosło w oczach.
Z pustego plecaka Deepaka wydobył się zapach ziemi — ten sam, który czuli wtedy, gdy mieli jeszcze Pedra.
Nikt nic nie powiedział.
Ale każdy z nas poczuł, że coś właśnie zaczyna wracać.
— Arun
Rajesh dreamt of a tree whose fruits ripened in seconds.
He said:
“Shiva doesn’t make you climb the tree of life.
He plants it in your heart and waits to see if you can let it bloom.”
Later, from Deepak’s empty backpack came the faint smell of earth — the same scent Pedro once carried.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz