sobota, 1 listopada 2025

🌵 Dzień 14 – Dym, który wraca do źródła

Świątynia pojawiła się nagle — jak miraż, który zapomniał zniknąć.

Stała samotnie pośrodku piasku, zbudowana z gliny i ciszy.

Na ołtarzyku, pośród kwiatów i popiołu, leżał on. Pedro Peyotl.


Deepak upuścił plecak. Rajesh uklęknął bez słowa.

Ja próbowałem zrozumieć, jak kaktus, który zginął na pustyni, może teraz odpoczywać w świątyni jak relikwia.


W środku siedziało pięciu joginów — wychudłych jak pytania bez odpowiedzi.

Najstarszy z nich powiedział:

— Jeśli chcecie zabrać roślinę, złóżcie ofiarę z dymu dla Shivy.


Rajesh skinął głową.

Deepak wyjął z torby kwiaty, które kiedyś nazwał „na zapas”. Jogini zapalili.


Dym wypełnił wnętrze jak śmiech bogów.

Rajesh patrzył w ten szarawy taniec i powiedział:


 „To nie my palimy. To Shiva pali przez nas, żeby zobaczyć, jak długo potrafimy się śmiać.”




Jogini skinęli głowami. Jeden z nich roześmiał się tak lekko, że aż dym zmienił kolor.


Wtedy Pedro zakwitł.

Na jego szczycie pojawił się mały, różowy kwiat, który pachniał jak wspomnienie o deszczu.

Deepak zapłakał. Rajesh tylko się uśmiechnął.

Ja zapisałem:


 „Niektórzy modlą się słowami, inni dymem.

My chyba wybraliśmy śmiech.”




Wieczorem świątynia zniknęła, jakby nigdy jej nie było.

Został tylko zapach ognia i cisza, która wiedziała więcej niż my.


— Arun

---


They find a desert temple — and Pedro Peyotl on its altar.

Five yogis ask for an offering of smoke.

Rajesh says:


 “We don’t smoke. Shiva smokes through us, to see how long we can laugh.”

Pedro blooms.

By evening the temple is gone, leaving only the scent of fire and a knowing silence.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

🌵 Dzień 25 – Miasteczko, które mówiło ciszą

Dojechaliśmy samochodem do pierwszego miasteczka od tygodni. Wyglądało normalnie: domy, ludzie, kurz. Ale nikt nie mówił ani słowa. Sklepika...