środa, 17 grudnia 2025

🌵 Dzień 25 – Miasteczko, które mówiło ciszą

Dojechaliśmy samochodem do pierwszego miasteczka od tygodni. Wyglądało normalnie: domy, ludzie, kurz. Ale nikt nie mówił ani słowa.


Sklepikarz podał nam wodę i kilka placków, nie patrząc nawet w oczy. Kobieta z dzbanem wskazała na owoce i kiwnęła głową, jakby prosiła, żebyśmy już poszli. Całe miasteczko brzmiało jak świątynia, w której ktoś wyciszył dzwony.


– To ich praktyka duchowa – stwierdził Rajesh z pełną pewnością człowieka, który ma rację nawet wtedy, gdy nie ma pojęcia. – Milczą, żeby nikt nie zabrał im myśli.


Deepak próbował zagadać chłopca sprzedającego daktyle. Chłopak odwrócił się plecami i przykrył uszy dłońmi. Deepak uznał to za najgorszą recenzję swoich żartów w życiu.


Na końcu ulicy siedział jogin. Wychudzony, siwy, z długimi paznokciami jak patyki do kadzideł. Mruczał. Nie mantrę, nie słowa. Brzmiało to jak ktoś, kto rozmawia ze snem o świecie, który dawno zasnął.


Rajesh uklęknął przy nim.


– Co mamy zrobić? – zapytał.


Jogin zamruczał głośniej, jakby chciał, byśmy słyszeli, ale nie rozumieli.


Arun zapisał: „To nie brzmiało jak język. To brzmiało jak decyzja.”


W końcu jogin uniósł rękę i powoli wskazał palcem kierunek — daleko poza miasteczko, w stronę miejsca, gdzie piasek był ciemniejszy niż reszta pustyni.


Nie powiedział nic więcej. Miasteczko też nic nie powiedziało.


Wzięliśmy prowiant, wodę i ciszę, którą dano nam w prezencie.


Ruszyliśmy tam, gdzie pokazał.


A Rajesh powiedział tylko:


 „Nie każda odpowiedź musi mieć dźwięk.”




No one speaks, not a single person. The locals give them water and food without a word. A mysterious yogi, sitting at the end of the street, only hums and eventually points toward a distant direction. They leave with supplies and a silence that feels heavier than words.




sobota, 13 grudnia 2025

🌵 Dzień 24 – Owad, który przyszedł ze snu

Rajesh obudził się nagle, jakby ktoś zawołał go po imieniu.

Noc była chłodna i spokojna, ale na jego czole — dokładnie między brwiami — pulsował mały, piekący punkt.


– Coś cię użądliło? – mruknął Deepak, jeszcze półprzytomny.


Rajesh pokręcił głową. Nie zaprzeczająco — raczej jak ktoś, kto wciąż widzi resztki snu.


– To nie było tu – powiedział cicho. – To przyszło ze snu.


Usiadł, a ogień rzucał na jego twarz cienie, które wyglądały jak kolejne wersje jego samego.

Zaczął mówić powoli, jakby każda sylaba musiała znaleźć własne wejście na scenę.


Śniło mu się, że nad nami krążył owad.

Ogromny — większy niż ptak — błyszczący jakby był zrobiony z żywego światła. Jego skrzydła ciągnęły za sobą smugę, jak kometa, która zgubiła swój kierunek.

Zawisł nad głową Rajesha i patrzył na niego czymś, co nie było okiem.


A potem usiadł mu między brwiami.

Delikatnie. Precyzyjnie.

Jakby wiedział, gdzie trafić.


I użądlił.


Rajesh poczuł przebicie jak iskra, która wchodzi do środka, a nie na zewnątrz.

Gdy się obudził — pieczenie zostało. Wciąż było.


Deepak przełknął ślinę.

Arun zapisał jedno zdanie:


 „Jeśli coś cię odnajduje w śnie, to znaczy, że już dawno cię widziało.”


Rajesh potarł miejsce między brwiami i dodał szeptem, który nie należał w całości do niego:


 – To nie był owad taki jak tu.

To była Bhramara.


Patrzył przed siebie w pustą ciemność.


 – W Upaniszadach mówią, że Bhramara to pszczoła Brahmana.

Dźwięk „Om”, który przybiera kształt tylko wtedy, gdy czegoś szuka.

Ona mnie nie użądliła.

Ona otworzyła mi miejsce, które było zamknięte.


Arun zapisał słowo Bhramara, niepewny, czy to nazwa, czy kierunek.


Rajesh zamknął oczy.


 – Jeśli coś cię odnajduje w śnie, to znaczy, że dźwięk trafił szybciej niż światło.


Pustynia milczała tak, jakby tego akurat nie chciała komentować.


— Arun


---


Rajesh wakes up with a burning point between his eyebrows.

He describes a dream where a huge, glowing insect hovered above him, then landed on his ajna spot and “stung” him — but not to hurt him, rather to open something inside.

Rajesh calls it Bhramara, the “bee of Brahman” mentioned in the Upanishads — the sound of Om taking shape.

He concludes:


 “If something finds you in a dream, it means it has seen you long before.”






wtorek, 9 grudnia 2025

🌵 Dzień 23 – Księga, która otwiera ciszę

Rajesh znalazł książkę w pustynnym domu, gdzie wszystko pachniało kurzem i nieobecnością.

Na okładce widniał tytuł: Upaniszady.

Nie wiedzieliśmy, jak się tam znalazła — wyglądała jak coś, co zostało przyniesione przez wiatr i zapomniane przez bogów.


Rajesh usiadł w cieniu, otworzył ją i powiedział:

– To nie jest księga do czytania. To księga, która czyta ciebie.


Czytał półgłosem:


 „To, co niewidzialne, staje się widzącym.

To, co niesłyszalne, staje się słyszącym.

Nie ma nic poza Nim.”

— Bṛhadāraṇyaka Upaniṣad III.4.2


Deepak spytał:

– Skąd ją masz?


Rajesh odpowiedział spokojnie:

– Z miejsca, które pamięta ciszę.


Potem zamknął oczy, jakby słuchał, jak pustynia przewraca kolejne strony.


A ja zapisałem:


 „Nie każda wiedza jest do nauczenia.

Niektóre tylko do zapamiętania przez serce.”


— Arun


---


Rajesh finds the Upanishads in an abandoned desert house.

He says, “It’s not a book you read — it’s a book that reads you.”

He recites a verse from the Bṛhadāraṇyaka Upanishad:


 “The unseen becomes the seer,

the unheard — the hearer.

There is nothing beyond Him.”


When asked where he found it, Rajesh answers,

“From a place that remembers silence.”

The desert listens, and time forgets to move.




piątek, 5 grudnia 2025

🌵 Dzień 22 – Głos, który wrócił

Ogień tlił się słabo, jakby zapominał, po co płonie.

Rajesh siedział najbliżej, dłonią nad płomieniem, jak ktoś, kto słucha własnego cienia.

Nie mówił długo, aż w końcu zaczął szeptać mantrę.


Dźwięk był miękki, rozciągnięty — prawie jak oddech wiatru.

Z każdym słowem noc robiła się jaśniejsza, choć ogień nie zwiększył blasku.

Pustynia szeptała w oddali, jakby powtarzała jego słowa po swojemu.


Z ciemności wysunęła się postać.

Nie była ani obca, ani bliska, po prostu stała — jak wspomnienie, które wróciło, ale nie pamięta dlaczego.

Rajesh powtarzał mantrę głośniej, sylaba po sylabie, jakby coś przekazywał.

Nie dźwięk, lecz pamięć.


Postać skinęła głową, a potem wszystko ucichło.

Wiatr przeszedł przez pustynię, unosząc popiół i kilka niedokończonych słów.

Rano Rajesh tylko powiedział:


 „Mantra wraca, kiedy ktoś jest gotów ją przyjąć.”


Nie dopytywałem, komu ją przekazał.

Może bratu, którego nie widział od lat.

A może temu, który w nim samym wciąż czekał na przebudzenie.


 „Nie wszystko, co przekazujesz, ma odbiorcę.

Czasem samo przekazanie wystarczy.”


— Arun


---


By the fading fire, Rajesh chants softly.

The desert repeats his words in its own language.

A figure appears — not dream, not memory.

At dawn, only wind remains, carrying a mantra meant for whoever was ready to hear.




wtorek, 2 grudnia 2025

🌵 Dzień 21 – Najpierw zioło, potem ciało

Siedzieliśmy przy ognisku — tym samym, które jeszcze kilka dni temu było tylko pretekstem, żeby coś usmażyć. Teraz pachniało wciąż tym dymem, który kiedyś wyszedł z paczki. Smakowało dziwnie znajomo: jak wieczór, który niby był, ale nie pamiętasz szczegółów.


Rajesh spojrzał na miejsce, gdzie leżał kierowca przykryty kocem. Jego twarz była spokojna, jakby ktoś już zaprogramował jej ciszę.


– Spaliliśmy jego zioło — powiedział nagle. – Teraz czas spalić jego ciało.


Deepak zrobił minę, jakby usłyszał żart, który był jednocześnie zaproszeniem do ceremonii i do zbrodni.


– To… nielegalne, nie? – wyszeptał.


Rajesh uśmiechnął się, nie odpowiadając na prawnicze niuanse.

– Shiva nie pyta o paragrafy. Shiva pyta, czy potrafisz rozstać się z tym, co nie jest twoje.


Zrobiliśmy proste rzeczy, bo proste rzeczy bywają najtrudniejsze: znaleźliśmy bardziej suche drewno, ułożyliśmy kamienie w kręgu, zapomnieliśmy o wszystkich zasadach cywilizacji i zajęliśmy się tym, co do nas przyszło. Deepak nucił coś nie na melodię, tylko żeby wytrzymać ciszę.


Gdy ogień zaczął pożerać koc, logika odleciała w cieniu płomieni. Ciało stało się odległe jak opowieść — najpierw głos, potem obraz, w końcu popiół. Rajesh trzymał naszą małą ceremonię prostą jak łyk wody: bez modlitw, bez zbędnych słów, tylko uważność na przemijanie.


Kiedy resztki zaczęły się zwijać, Rajesh wrzucił do ognia papier z tym jednym, zmiętym listem. Płomień go przytulił i rozczytał na swoje sposoby.


Deepak zapytał cicho:


– A co z jego rodziną?


Rajesh odpowiedział tak, jak odpowiadają ludzie, którzy widzieli już coś, co nie chce się tłumaczyć:


– Nie zostawiamy jego w drodze. Dajemy mu przejażdżkę do ciszy.


Zgasiliśmy ogień chłodnym piaskiem. Został krąg popiołu i pewien zapach, który przypominał coś jak przestroga i coś jak śmiech jednocześnie. Nic dramatycznego; raczej koniec procedury, którą życie czasem odprawia samo.


Ja zapisałem:


 „Spalić zioło było łatwo. Spalić historię — to dopiero praca.”




— Arun



---


Rajesh decides they must cremate the dead driver. They make a simple, quiet ceremony: wood, stones, fire. The body turns to ash; the note is fed to the flames. The act is both absurd and strangely tender — a ritual of release rather than vengeance.




czwartek, 27 listopada 2025

🌵 Dzień 20 – Paczka z nieba (albo z piekła)

Spaliśmy w samochodzie.

Nie z wygody, tylko z lenistwa duchowego — jak powiedział Rajesh, „Shiva dał dach, więc nie trzeba go szukać.”


Rano Deepak otworzył bagażnik.

Nie dlatego, że coś zgubił. Po prostu chciał zobaczyć, co Shiva tym razem ukrył.


W środku leżała jedna paczka.

Owinięta brązowym papierem, zawiązana sznurkiem.

Nie miała adresu, tylko wypalone w rogu słowo: “OM”.


Deepak oblizał wargi.

– Może to prasad, święta ofiara?

Rajesh potrząsnął głową.

– Prasad nie pachnie jak Meksyk w sobotę wieczorem.


Otworzyliśmy.

W środku – zioło.

Nie zwykłe, nie z tego świata.

Zapach był tak gęsty, że powietrze zaczęło się uśmiechać.


Rajesh wziął paczkę do rąk, jakby trzymał relikwię.

– Shiva nie daje rzeczy. Shiva daje próby.

– To co z tym zrobimy? – spytałem.

– Spalimy.

– W sensie duchowym?

– Nie. W sensie dosłownym.


Deepak już miał zapalniczkę.


Kiedy dym uniósł się w powietrze, wszystko wokół stało się cichsze.

Niebo przygasło, a horyzont wyglądał, jakby chciał zatańczyć.

Rajesh uśmiechnął się i powiedział:


 „To nie grzech, jeśli ofiara trafia prosto do Boga.”




Śmialiśmy się długo.

Może z radości, może z oświecenia.

Trudno odróżnić jedno od drugiego, gdy pustynia też zaczyna się śmiać.


Wieczorem wciąż unosił się zapach dymu.

A ja zapisałem w notesie:


 „Nie każda modlitwa zaczyna się słowem ‘Om’.

Niektóre zaczynają się od zapalniczki.”




— Arun



---

They stopped by the desert curve, lit the chillum, and watched the smoke drift above the crashed car.

Rajesh said:


 “Smoke doesn’t know where it goes — it just returns to its source.”

Deepak laughed: “Then Shiva must have a good lighter.”

The night grew calm. Only silence kept burning.

---


← Powrót do spisu treści 🌵📜

poniedziałek, 24 listopada 2025

🌵 Dzień 19 – Auto, które wybrało kaktusa

Słońce leżało na drodze jak rozlana rtęć.

Szliśmy w milczeniu, każdy z własnym bólem stóp i własnym Bogiem w głowie.


Wtedy pojawił się dźwięk — metaliczny, szybki, jakby sam świat dostał przyspieszenia.

Zza wzgórza wypadło auto.

Nie zwolniło.

Po prostu wbiło się w kaktusa.


Silnik zgasł.

Wiatr też.


Rajesh złożył dłonie jak do modlitwy.

– Nawet maszyny wracają do natury.


Deepak podszedł pierwszy.

W środku siedział mężczyzna. Martwy, ale spokojny — jakby dotarł na miejsce, którego szukał.


– I co teraz? – zapytałem.

– Zrobimy to, co każda dusza powinna zrobić – odparł Rajesh. – Dokończymy jego podróż.


Postanowiliśmy więc po prostu jechać dalej — razem z nim.


Rajesh posadził go z przodu, zapiął pas.

– Niech Shiva prowadzi przez jego dłonie – powiedział poważnie.


Deepak włączył silnik.

Auto ruszyło.

Z głośników poleciała stara ranchera, jak soundtrack do życia, które już się skończyło.


Na tylnym siedzeniu znaleźliśmy list.

Jedno zdanie:


 „Nie bój się, kiedy droga staje się cicha. To tylko znaczy, że zrozumiała, dokąd idzie.”




Nikt nie mówił nic przez resztę dnia.

Z tyłu, za nami, kaktus wciąż stał — dumny, zielony, jak pomnik dla wszystkich, którzy zapomnieli, że ziemia też ma poczucie humoru.


A ja zapisałem:


 „Czasem śmierć tylko zmienia kierowcę.”




— Arun



---


A car appeared out of nowhere and hit a giant cactus.

The driver was dead — but peaceful. They found a strange note inside:


Rajesh whispered: “Not every collision is an ending. Sometimes Shiva just stops you to show where you really stand.”

They drove the car onward — toward whatever waited next.

---




← Powrót do spisu treści 🌵📜

🌵 Dzień 25 – Miasteczko, które mówiło ciszą

Dojechaliśmy samochodem do pierwszego miasteczka od tygodni. Wyglądało normalnie: domy, ludzie, kurz. Ale nikt nie mówił ani słowa. Sklepika...