Wczesnym rankiem Rajesh stwierdził, że powinniśmy ruszyć dalej.
Deepak przeciągnął się, ziewnął teatralnie i zapytał:
– Przyśniła ci się mapa?
Rajesh wskazał ręką pustynię.
– Nie potrzebujemy mapy. Mamy kojota.
– Jakiego znowu kojota? – wtrąciłem.
– Tego, który patrzy – powiedział spokojnie.
Rzeczywiście, w oddali stało jakieś zwierzę. Nieruchome jak znak. Patrzyło na nas, ale nie ruszało się ani o milimetr. Gdy zbliżyliśmy się z Deepakiem, poczuliśmy tę dziwną pewność, że to naprawdę kojot… ale kilka kroków później wszystko pękło jak miraż.
Zniknął.
A przed nami stał tylko wyschnięty krzak z kilkoma kolczastymi owocami, zwisającymi jak małe ciernie w stronę ziemi.
– Jak to możliwe? – Deepak zmarszczył brwi. – Widzieliśmy go wszyscy.
Rajesh zerknął na nas tak, jakby tłumaczył dziecku kosmos:
– „To, co prowadzi, nie musi być prawdziwe. W shivaizmie mówi się, że forma jest tylko gościem. Istotą jest ruch.”
Po chwili dodał:
– Kojot był tym ruchem. Pokazał nam, gdzie mamy stać.
Nie mieliśmy kontrargumentów.
Pustynia rzadko daje wyjaśnienia, częściej tylko obrazy.
Rajesh podszedł do krzaka, dotknął owoców i skinął głową.
– Każdy z nas powinien wziąć po jednym. I podziękować roślinie, że nas znalazła.
Wziąłem swój. Kolce były ostre, jakby roślina testowała nasz zamiar.
A ja zapisałem:
„Nie wiem, czy to my znaleźliśmy roślinę, czy ona nas.
Ale od tej chwili jej duch szedł za nami.
I każdy z nas to czuł.”
— Arun
We thought we followed a coyote.
Instead, we followed a movement.
Where it vanished, the plant was waiting.
Since then, its quiet spirit walks with us.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz