czwartek, 30 października 2025

🌵 Dzień 13 – Drzewo, które rosło w oczach

Rajesh obudził się jeszcze przed świtem.

Siedział nieruchomo, jakby wciąż był w dwóch światach naraz.
Powiedział, że śniło mu się drzewo.

Nie zwykłe — to rosło tak szybko, że owoce dojrzewały w jego oczach.
Zielone, potem złote, aż w końcu spadały na ziemię jak iskry, które chciały zostać dotknięte.
Rajesh mówił, że zbierał je w dłonie, a każde z nich miało inny smak: spokój, wdzięczność, ciszę.

Deepak spytał, czy któreś smakowało jak cola.
Rajesh tylko się uśmiechnął i powiedział:

„To nie był sen o jedzeniu. To był sen o dojrzewaniu.”

Potem długo milczał, a wiatr poruszał jego włosami tak, jakby chciał dopowiedzieć resztę.

Arun zapisał:
„Niebo wstało razem z nim. Może drzewa śnią ludzi, a nie odwrotnie.”

Rajesh spojrzał w piasek i dodał cicho:

„Shiva nie każe ci wspinać się po drzewie życia.
On sadzi ci je w sercu i patrzy, czy potrafisz poczekać, aż zakwitnie.”

Słońce zaczęło wspinać się nad horyzontem, powoli, jakby samo rosło w oczach.
Z pustego plecaka Deepaka wydobył się zapach ziemi — ten sam, który czuli wtedy, gdy mieli jeszcze Pedra.
Nikt nic nie powiedział.
Ale każdy z nas poczuł, że coś właśnie zaczyna wracać.

— Arun



Rajesh dreamt of a tree whose fruits ripened in seconds.
He said:

“Shiva doesn’t make you climb the tree of life.
He plants it in your heart and waits to see if you can let it bloom.”
Later, from Deepak’s empty backpack came the faint smell of earth — the same scent Pedro once carried.





sobota, 25 października 2025

🌵 Dzień 12 – Bóg, który zatrzymał się przy drodze

Po południu opuściliśmy wioskę.

Piasek wciąż pamiętał deszcz, pachniał jak coś, co przez chwilę było czyste.

Szliśmy wolno, bez celu, jakby samo słońce miało nas prowadzić.


W pewnym momencie przy drodze pojawił się pies — chudy, zakurzony, z oczami, w których było więcej spokoju niż w niejednym klasztorze.

Usiadł obok Rajesha i patrzył, jakby czekał.


Rajesh usiadł też.

Nie z litości, tylko z ciekawości.

Patrzyli na siebie długo — człowiek i pies, dwie istoty, które już nie potrzebują się przedstawiać.


Po chwili Rajesh powiedział cicho:


 „To nie ja patrzę na niego.

To Shiva patrzy na siebie przez dwa różne spojrzenia.”


Deepak podrapał psa za uchem, Arun milczał.

Wiatr przeszedł przez drogę jak oddech, a piasek zatańczył krótko i znów opadł.


Pies położył głowę na ziemi i zasnął.

Rajesh uśmiechnął się i nie powiedział już nic.


Cisza była pełniejsza niż wszystkie modlitwy razem.


— Arun


---


A stray dog sat beside Rajesh.

He smiled and said softly:


 “It’s not me looking at him.

It’s Shiva looking at Himself through two different eyes.”

Then the dog slept.

And silence finished the prayer.


---




czwartek, 23 października 2025

🌵 Dzień 11 – Pralka, która zjadła modlitwę

Wioska pachniała mydłem i słońcem.

Rajesh powiedział, że to zapach odrodzenia.
Deepak uznał, że to po prostu cudze majtki schną na sznurku.

Po raz pierwszy od dawna mieliśmy dostęp do pralki.
Stała w kącie, jak święta maszyna — biała, obła, gotowa przyjąć ofiary z naszych brudów i błędów.

Rajesh położył dłoń na pokrywie i powiedział:

„Każdy brud chce wrócić do źródła.
My też.”

Deepak wrzucił swoje ubrania, potem moją koszulę, a na końcu — niechcący — małą figurkę Shivy.

Kiedy pralka zaczęła wirować, powietrze się zmieniło.
Woda brzmiała jak mantra, a bęben jak wszechświat, który przypomniał sobie, że istnieje.
Kolory płynęły po podłodze jak cienie, które zapomniały, do kogo należą.

Rajesh siedział przed pralką po turecku, z zamkniętymi oczami.
Szeptał:

„Shiva wiruje w sześciu wymiarach i czterech programach.”

Deepak zapytał, czy to znaczy, że pranie ma świadomość.
Rajesh odpowiedział:

„Ma. Ale tylko, jeśli nie używasz wybielacza.”

Pralka zaczęła świecić.
Z jej wnętrza dochodził głos, jakby ktoś nadawał modlitwę z innego świata.
Nie zrozumiałem słów, ale czułem, że coś się do mnie śmieje — delikatnie, jak przez pianę.

A potem wszystko ucichło.
Maszyna stanęła.
Drzwi nie chciały się otworzyć.

Rajesh położył dłoń na obudowie i powiedział z powagą:

„Shiva zakończył cykl.”

Wieczorem przyszli mieszkańcy, bo pralka była wspólna.
Nie podzielali duchowej ekscytacji.
Zebrali się, wręczyli nam parę monet i poprosili, żebyśmy ruszyli dalej — „szukać oświecenia gdzie indziej.”

Rajesh przyjął to z uśmiechem.
Powiedział, że „Shiva przemawia też przez rachunki za wodę.”
Deepak dodał, że jeśli Bóg istnieje w każdej rzeczy, to pewnie i w pralce — „tylko może nie w trybie wirowania.”

Wyszliśmy z wioski z torbą pełną wilgotnych ubrań i suchych żartów.
A ja zapisałem:

„Niektóre oświecenia trzeba rozwiesić, zanim wyschną.”

— Arun



Rajesh called it “the return of every stain to its source.”
Deepak added his Shiva figurine.
The air shimmered; the world spun with the drum.
When it stopped, the villagers gave them coins and told them to leave.
Arun wrote:

“Some enlightenments need to hang dry before they make sense.”




wtorek, 21 października 2025

🌵 Dzień 10 – Tam, gdzie zniknął Pedro Peyotl

Rano słońce wstało jakby z wysiłkiem.

Rajesh powiedział, że nawet bóstwa miewają poniedziałki.
Deepak milczał. To samo w sobie było podejrzane.

Dopiero po chwili zauważyłem, że jego plecak wygląda lżej.
„Gdzie Pedro?” – zapytałem.
Deepak zbladł. Z przerażeniem w oczach przejrzał torbę, kieszenie, buty, nawet moją torbę.
Kaktusa nie było.

Rajesh stwierdził spokojnie:

„Shiva zabiera tylko to, co wzięło za dużo miejsca w sercu.”

Deepak uznał, że Shiva mógł się chociaż przedstawić, zanim ukradł roślinę.
Potem próbował odtworzyć trasę z wczoraj, jakby kaktus mógł zostawić ślady.
Nie zostawił.

Wieczorem siedzieliśmy przy zgaszonym ogniu.
Deepak wpatrywał się w pusty kubek po wodzie.
Rajesh powiedział, że powinien podziękować Pedro za to, że „nauczył go przywiązywać się mniej.”
Deepak odparł, że „mniej” nie znaczy „wcale.”

Kiedy reszta wioski zasnęła, usłyszeliśmy, jak Deepak cicho mówi w ciemność:
„Jeśli gdzieś jesteś, nie podlewaj się za często.”

Rajesh uśmiechnął się pod nosem i wyszeptał:

„Każda utrata jest formą podlewania duszy.”

A ja zapisałem:

„Niektóre korzenie muszą zostać w pustyni, żebyśmy mogli ruszyć dalej.”

— Arun



Deepak lost his beloved cactus.
Rajesh said Shiva “takes only what takes too much space in the heart.”
Deepak searched the sand, arguing with the universe.
At night, he whispered into the dark:

“If you’re out there, don’t overwater yourself.”

Rajesh smiled and said:

“Every loss is a kind of watering for the soul.”

And Arun wrote:

“Some roots must stay in the desert so we can keep moving.”


 

poniedziałek, 20 października 2025

🌵 Dzień 9 – Popiół, który pamięta ogień

Ranek przyszedł bez ostrzeżenia.

Pustynia wyglądała, jakby nocą ktoś wyłączył jej duszę i zapomniał włączyć z powrotem.

Deepak znalazł w popiele kształt przypominający serce i stwierdził, że to „znak, że Shiva nas lubi, ale nie chce się przyznać.”

Rajesh odparł, że Shiva nie musi nic przyznawać – „On po prostu jest, nawet kiedy nie wygląda, jakby był.”


Szaman nie wrócił z nami.

Rajesh powiedział, że „został w ogniu, z którego przyszedł.”

Deepak uznał, że po prostu wziął skrót przez wieczność.


Zjedliśmy resztki ryżu, które smakowały jak wspomnienie o jedzeniu,

a Rajesh ogłosił, że dzisiejszy dzień ma być dniem milczenia.

Milczeliśmy więc.

Przez dwadzieścia siedem minut.

Potem Deepak zapytał, czy „mantra liczy się jako hałas.”


Rajesh spojrzał na niego spokojnie i powiedział:


 „Shiva nie mówi, co masz robić.

On tylko patrzy, aż sam zrozumiesz, że przesadziłeś.”


Wieczorem siedzieliśmy przy popiele.

Wiatr bawił się nim jak dziecko, które nie rozumie, że coś umarło.

Nie było już ognia, ale jego duch wciąż ogrzewał powietrze.


Rajesh dodał:


 „Popiół to pamięć, która przestała się bać ognia.”


Deepak podniósł głowę i powiedział, że to brzmi jak tytuł jego przyszłej autobiografii.

Rajesh skinął głową.

A ja zapisałem tylko jedno zdanie:

„Niektóre płomienie gasną, żeby nas nauczyć, jak świecić ciszej.”


— Arun


---

Morning came without warning.

The shaman didn’t return. Rajesh said he “stayed in the fire he came from.”

Deepak said he just “took a shortcut through eternity.”


Rajesh declared a day of silence.

It lasted twenty-seven minutes.


Later, by the ashes, he said:


 “Shiva doesn’t tell you what to do.

He just looks at you until you realize you’ve overdone it.”


That night, the wind played with the ashes.

Rajesh whispered:


 “Ash is memory that no longer fears fire.”


And I wrote:


 “Some flames die only to teach us how to shine quieter.”





niedziela, 19 października 2025

🌵 Dzień 8 – Głos Dziadka Ognia

Poranek pachniał dymem, choć nikt niczego nie palił.

Rajesh powiedział, że Shiva „zostawił zapach ognia, żebyśmy pamiętali, co płonie w nas”.
Deepak uznał, że to raczej kuchnia sąsiadki.

Kiedy słońce zaczęło przechylać się nad wioską, pojawił się szaman.
Przyszedł bez dźwięku, jakby wiatr sam go niósł.
Miał twarz poprzecinaną liniami, które wyglądały jak mapy miejsc, w których modlitwa spotkała się z ogniem.

Powiedział:

– Jesteście tutaj w idealnym czasie.
Wczorajszej nocy przemówił Tatewari, Dziadek Ogień.
Wybieramy się na łowy na jelenia. Musicie iść z nami.

Rajesh wstał natychmiast, jak uczeń na wezwanie mistrza.
Deepak zapytał, czy to zaproszenie, czy rozkaz.
Szaman się uśmiechnął.

– Dla ognia nie ma różnicy.


Wyruszyliśmy, zanim słońce zdążyło nas policzyć.
Piasek skrzypiał jak stara modlitwa, a powietrze było tak suche, że każde słowo kruszyło się na końcu języka.
Szliśmy długo, w milczeniu, które miało kształt kręgu.

Rajesh szeptał mantrę, Deepak gwizdał, a ja próbowałem zrozumieć, czemu nikt nie ma łuku ani strzał.

W końcu szaman się zatrzymał i wskazał przed siebie.
Na wzgórzu stał jeleń – nieruchomy, spokojny, jakby sam czekał na to spotkanie.
Nie było żadnego napięcia, żadnego strachu.
Tylko to jedno spojrzenie między nami a nim.

Szaman powiedział cicho:

– Tatewari nie chce, żebyście coś zabili.
Chce, żebyście pamiętali, jak wygląda życie, zanim je zjecie.

Rajesh zamknął oczy i dodał:

– Ogień nie potrzebuje ofiar. Potrzebuje świadków.
Bo tylko ten, kto patrzy, naprawdę podtrzymuje płomień.

Ja zapisałem:

„Nie zawsze trzeba coś złapać, żeby to zrozumieć.
Czasem wystarczy pozwolić, żeby to spojrzało na ciebie.”


Kiedy wracaliśmy, słońce paliło już jak nowe objawienie.
Szaman zniknął po drodze – jakby jego zadaniem było tylko przypomnieć ogień, który nas wszystkich nosi.

Rajesh powiedział:

– Ogień to nie światło. To pamięć, która chce się uczyć płonąć od nowa.

A Deepak spojrzał na mnie i dodał:

– To znaczy, że jutro będzie znów gorąco?

— Arun


 

A shaman came and said:

“You arrived at the perfect time.
Last night Tatewari, Grandfather Fire, spoke.
We go to hunt the deer. You must come.”

They walked without weapons.
On a hill stood a calm, waiting deer.
The shaman said:

“Fire doesn’t want death. It wants remembrance.”

Rajesh whispered:

“Fire needs no sacrifice. It needs witnesses.
Only those who look keep the flame alive.”

And Deepak, practical as ever, asked if that meant tomorrow would be hot.





🌵 Dzień 7 – Poranek, który nie chciał się obudzić

Niebo wyglądało, jakby zapomniało o swojej pracy.

Żadnego blasku, tylko delikatna poświata, która nie wiedziała, czy chce być nocą, czy dniem.

Rajesh siedział na progu chaty, wpatrzony w horyzont.
Deepak podlewał Pedro Peyotla, choć ziemia i tak była sucha.
Ja zapisałem w notesie, że nawet słońce czasem potrzebuje drzemki.

Rajesh powiedział, że Shiva „zatrzymał chwilę, żebyśmy ją zobaczyli.”
A ja pomyślałem, że chwile są jak psy ze schroniska — wszystkie chcą, żeby ktoś je zauważył.

Deepak odparł, że jeśli to prawda, to wolałby, żeby Shiva zatrzymał też poranną kawę.

Zegarek nie działał, cienie nie ruszały się, a wioska była jak sen, który jeszcze nie zdecydował, czy warto się z niego budzić.
Wszyscy milczeliśmy — pierwszy raz nie z powodu zmęczenia, tylko dlatego, że nie było już nic do dodania.

Rajesh w końcu powiedział:

– Zanim ruszysz dalej, musisz nauczyć się być tam, gdzie jesteś.

Nie odpowiedziałem.
Może dlatego, że po raz pierwszy w życiu naprawdę byłem.
I może Shiva nie zatrzymał czasu. Może tylko dał nam chwilę, żebyśmy przestali go gonić.

Wieczorem słońce w końcu wstało, powoli, jakby przepraszało.
Deepak westchnął:

– Myślałem, że już po wszystkim.

A Rajesh tylko się uśmiechnął i powiedział:

– To nie słońce się spóźniło. To my byliśmy za wcześnie.

Arun



The sky forgot to turn on the light.
Rajesh said Shiva stopped the moment “so we could finally see it.”
And I thought — moments are like dogs from a shelter. They just want someone to notice them.

Deepak wanted coffee instead of wisdom.
Time froze.
Rajesh whispered:

“Before you go further, learn to be where you are.”

Maybe Shiva didn’t stop time.
Maybe he just let us stop chasing it.

When the sun finally rose, Rajesh smiled:

“It wasn’t late. We were too early.”



 

sobota, 18 października 2025

🌵 Dzień 6 – Noc, w której śpiewał kaktus

Szaman przyszedł po zmroku.

Nie zapukał. Po prostu stał w drzwiach, jakby wiedział, że już na niego czekamy.

Rajesh od razu się ukłonił, Deepak podał mu wodę, a ja pomyślałem, że wygląda jak duch, który zapomniał umrzeć.


Powiedział, że pustynia przemówiła.

Że przyszli trzej, którzy „słyszą inaczej”.

Rajesh oczywiście uznał to za znak.

Deepak spytał, czy pustynia wspomniała coś o Pedro.


Szaman zaprosił nas na ceremonię.

Nie było świętej pompy ani wielkich słów — tylko ognisko, piasek i noc, która oddychała razem z nami.

Kazał nam usiąść w kręgu.

Powiedział:


 – Nie jesz kaktusa. Pozwalasz mu mówić.




Rajesh zamknął oczy.

Deepak trzymał Pedro Peyotla jak relikwię.

A ja — ja po prostu siedziałem, patrząc, jak ogień drży tak, jakby śnił o świetle.


Potem stało się coś, co trudno opisać.

Ogień się nie powiększył, ale światło było wszędzie.

Piasek wydawał się oddychać, a dźwięki przestały mieć kierunek.

W pewnej chwili usłyszałem, jak Rajesh mówi cicho, jakby przez sen:


 – Nie szukaj Shivy w pustyni. Szukaj pustyni w sobie.




Nie wiem, czy to on to powiedział, czy ja to usłyszałem w sobie.

Nie wiem też, ile to trwało.

Czas w tej nocy był tylko inną formą oddechu.


Kiedy wstało słońce, szamana już nie było.

Na piasku został tylko ślad spirali, jak znak, że coś naprawdę się wydarzyło — nawet jeśli nikt by w to nie uwierzył.


Rajesh powiedział:


 – Peyotl nie pokazuje nowych rzeczy. On przypomina to, co zapomniałeś.




Deepak zasnął przy Pedro, a ja zapisałem:

„Może to nie pustynia jest święta. Może świętość to sposób, w jaki patrzysz na nią po raz drugi.”


— Arun



---




A shaman came after sunset.

He said the desert had spoken — that three men arrived who “hear differently.”

He invited us to a ceremony with peyotl.


The fire didn’t grow, but its light was everywhere.

Rajesh whispered:


 “Don’t look for Shiva in the desert. Look for the desert inside yourself.”




By morning the shaman was gone, leaving only a spiral in the sand.

Rajesh said:


 “Peyotl doesn’t show new things. It reminds you what you forgot.”




🌵 Dzień 5 – Wioska, która śniła o deszczu

Dotarliśmy do wioski, której nikt już nie szukał.

Domy wyglądały jakby pamiętały czasy, gdy wiatr miał jeszcze coś do powiedzenia.

Rajesh ogłosił, że to miejsce „Shiva wybrał na nasz odpoczynek”.

Deepak dodał, że wygląda bardziej jak miejsce, które Shiva porzucił po godzinach pracy.


Na placu siedziała kobieta w sombrero.

Spytałem o wodę.

Spojrzała na mnie tak, jakby pytałem o legendę.

– Tu nie ma wody – powiedziała. – Jest tylko pogłos po niej.


Rajesh uśmiechnął się.

– Pogłos też jest darem. Czasem to wszystko, co zostaje po bogach.


Dzieci otoczyły Deepaka, bo zauważyły jego kaktusa.

Krzyczały „¡cactus santo!” i przyniosły swoje doniczki, żeby „poznały jego rodzinę”.

Pedro Peyotl po raz pierwszy wyglądał, jakby czuł się częścią społeczeństwa.


Wieczorem zaproszono nas do ogniska.

Mieszkańcy prosili, żebyśmy „przywołali deszcz”.

Rajesh zamknął oczy, wstał i podniósł ręce do nieba.

Wszyscy zamilkli.

Powietrze pachniało kurzem i niewiarą.


Po minucie ciszy spadła jedna kropla.

Tylko jedna.

Wpadła w popiół i zniknęła.


Ludzie zaczęli szeptać.

Deepak krzyknął:


 – Shiva ma Wi-Fi nawet tu!




Rajesh otworzył oczy i powiedział:


 – Shiva nie daje deszczu. Shiva daje pragnienie, by go szukać.




Kobieta w sombrero spojrzała w niebo i się uśmiechnęła.

A ja zapisałem w notesie:

„Czasem jedna kropla wystarczy, jeśli wierzysz, że reszta już idzie.”


— Arun



---




We reached a forgotten village with dry wells and quiet eyes.

The locals said water left long ago. Rajesh smiled: “Even echoes are gifts.”


At night he raised his hands to call for rain.

Only one drop fell — small, silent, perfect.


Deepak shouted, “Shiva has Wi-Fi here too!”

And Rajesh whispered:



  “Shiva doesn’t give rain. He gives the thirst to look for it.”







🌵 Dzień 4 – Droga donikąd

Pustynia w końcu się skończyła.
A przynajmniej tak twierdził Rajesh, który od rana powtarzał, że Shiva da nam znak.
Słońce smażyło jakby miało dość ludzkości, a my staliśmy przy drodze, wystawiając kciuki jak trzy pomniki desperacji.

Deepak powiedział, że jego kciuk już się opalił na święty kolor.
Rajesh odparł, że cierpliwość to forma modlitwy.
Ja dodałem, że pragnienie to forma śmierci.

Potem zjawił się chevy w kolorze grzechu i chromu.
Z głośników płynęła ranchera, a za kierownicą siedział człowiek o twarzy, która widziała więcej piekła niż telewizja.
Zatrzymał się, otworzył drzwi i powiedział:

 – Wsiadajcie, hermanos. Na tej drodze nawet duchy się pocą.



Rajesh skinął głową z wdzięcznością, jakby właśnie objawił się sam Shiva.
Deepak zapytał, czy ma wodę.
Gangster odpowiedział:

 – Nie, ale mam tequilę. To prawie to samo, tylko szczersze.



Rajesh wypił łyk, zamknął oczy i wyszeptał:

 – To czysta forma ognia. Shiva ukrył prawdę w agawie.



Jeśli był pijany, to był to najbardziej duchowy stan upojenia, jaki widziałem.

Kierowca przyznał, że wiezie „coś delikatnego”.
Otworzył skrzynkę — a w środku obraz Matki Boskiej zrobiony z butelek po tequili.
Zamilkliśmy.
Rajesh dotknął czołem szyby, jakby oddawał pokłon bez słów.
Deepak postawił obok doniczkę z Pedro Peyotlem.
Gangster się roześmiał:

 – Widzicie? Nawet grzesznicy mają swoje świętości.



Wieczorem, gdy wysadził nas w małej wiosce, Rajesh powiedział:

 „Nie ma drogi, która prowadzi do Shivy. To Shiva prowadzi każdą drogę — nawet tę, która pachnie benzyną i tequilą.”



A ja pomyślałem, że może pierwszy raz jego wiara i mój rozsądek siedziały na tylnej kanapie tego samego świata.

— Arun


---



The three of us tried hitchhiking through the desert.
A Mexican gangster in a shiny Chevy stopped and offered tequila instead of water.
Rajesh drank, smiled, and said Shiva hid the truth in agave.

In the back of the car, we found a Virgin Mary made of tequila bottles.
The gangster laughed: “Even sinners have their saints.”

Rajesh whispered:

 “There is no road that leads to Shiva. It’s Shiva who leads every road — even the one that smells of gasoline and tequila.”





piątek, 17 października 2025

🌵 Dzień 3 – Anioł w mundurze

Słońce wstało wcześniej niż my. Może dlatego wyglądało na zadowolone z siebie.

Rajesh modlił się na kolanach, Deepak poił swojego kaktusa ostatnimi kroplami wody, a ja próbowałem wmówić żołądkowi, że powietrze to też jedzenie.


Z oddali dobiegł dźwięk silnika. Rajesh od razu wstał.

– Shiva przysyła posłańca – oznajmił z tą swoją pewnością, która zawsze kończy się problemem.

Deepak się uśmiechnął. – Brzmi jak anioł na motorze.


Po chwili zatrzymał się przed nami policjant. Meksykański, z wąsem dłuższym niż jego cierpliwość.

Otworzył drzwi, wysiadł i zmierzył nas spojrzeniem, które mówiło: „Nie mam pojęcia, co widzę, ale nie podoba mi się to.”


– ¿Qué están haciendo aquí? – zapytał.


Rajesh uniósł ręce jak podczas nabożeństwa.

– Meditamos para Shiva.

Policjant zmarszczył brwi.

Deepak wyciągnął w jego stronę kaktusa. – To dar przyjaźni.

Ja próbowałem ratować sytuację po angielsku:

– We are not dangerous. Just… spiritual.


Policjant spojrzał na nas, potem na Pedro Peyotla, potem znowu na nas.

Westchnął, wyjął z samochodu butelkę wody i rzucił ją w naszą stronę.

– No se mueran en mi zona, por favor.

Nie umierajcie na moim terenie, proszę.


Odjechał powoli, zostawiając za sobą kurz, echo silnika i coś, co Rajesh od razu nazwał „aurą błogosławieństwa”.

Deepak pomachał mu z wdzięcznością, trzymając kaktusa jak relikwię.


Rajesh powiedział wtedy cicho:

„Shiva objawia się nawet w tych, którzy nas nie rozumieją. Każde spotkanie jest odbiciem boskiej gry.”


Ja zapisałem w notatniku:

„Anioł w mundurze dał nam wodę. Shiva ma naprawdę dziwne poczucie humoru.”


— Arun


---


Day three in the desert. A Mexican police officer found us. Rajesh called him an angel, Deepak offered him a cactus, and I just tried to explain we weren’t dangerous. He gave us water and told us not to die on his territory. Rajesh said every meeting is part of Shiva’s divine play.


---



 „Nie każdy anioł ma skrzydła. Niektórzy mają mandatnik i radio.” – Rajesh




🌵 Dzień 2 – Słońce, które śmieje się z ludzi

Ranek przyszedł bez ostrzeżenia.


Niebo wyglądało jak rozgrzana patelnia, a my jak trzy niedosmażone placki na jej środku. Rajesh medytował, Deepak rozmawiał ze swoim kaktusem, a ja próbowałem przypomnieć sobie, dlaczego wciąż z nimi jestem.


Rajesh twierdził, że Shiva przemówił do niego w nocy przez dźwięk wiatru.

Deepak twierdził, że to kojot.

Ja twierdziłem, że to przeciąg.


Zaczęliśmy iść w stronę horyzontu, bo Rajesh powiedział, że „Shiva pokazał mu drogę w snach”.

Po godzinie okazało się, że idziemy w kółko.

Rajesh się nie przejął. „Koło symbolizuje cykl życia” – stwierdził.

Deepak powiedział, że to cudownie, bo znowu zobaczymy automat z colą.


Nie zobaczyliśmy.

Zobaczyliśmy za to coś innego – namiot z napisem Agua Fría – 2 pesos.

Rajesh zatrzymał się i powiedział, że to pewnie miraż. Deepak zapytał, czy miraże mają cenniki.


Starczyło nam tylko, żeby kupić po jednej butelce.

Rajesh wylał swoją wodę na piasek, mówiąc: „To ofiara za to, że woda przyszła.”

Deepak nalał swoją Pedro Peyotlowi. „On też ma prawo się napić” – powiedział.

Została nam więc tylko jedna butelka.


Rajesh spojrzał w niebo i dodał spokojnie:

„Kiedy oddajesz wodę, Shiva daje ci pragnienie – żebyś przypomniał sobie, czym naprawdę jest życie.”


Wieczorem Rajesh powiedział, że Shiva milczy, ale w jego ciszy jest plan.

Ja pomyślałem, że w mojej ciszy jest odwodnienie.


— Arun


---


Day two in the desert. Rajesh said Shiva spoke through the wind, Deepak said it was a coyote, and I said it was nonsense. We found water, had just enough money for one bottle each, made offerings, and lost more sanity. The desert is patient. We are not.


---



 „Koło symbolizuje cykl życia. Dlatego kręcimy się w kółko.” – Rajesh




czwartek, 16 października 2025

🌵 Dzień 1 – Granica, kurz i objawienie w automacie z colą

Wysiedliśmy z autobusu w Tijuanie jak trzej prorocy, którzy przez przypadek kupili bilety w złym kierunku. Rajesh twierdził, że Shiva kazał mu „iść za światłem”, więc poszliśmy. Problem w tym, że światło pochodziło z automatu z colą, który błyszczał jak objawienie na rogu dworca.

Rajesh zamarł, wpatrzony w maszynę jak w święty ogień. Potem padł na kolana i zaczął intonować „Om Namah Shivaya”. Deepak i ja spojrzeliśmy po sobie — i zanim zdążyłem pomyśleć, że to głupie, już klęczałem obok nich. Cała trójka przed automatem z colą, pośrodku spalonej słońcem ulicy, z mantrą płynącą w rytm hałasu autobusów.

Arun próbował tłumaczyć, że to zwykła maszyna, ale Rajesh uznał to za test wiary. Wrzucił monetę, a gdy puszka nie wypadła, ogłosił: „Shiva zatrzymał napój, bo nie jesteśmy jeszcze gotowi na prawdę gazowaną.” Deepak uklęknął głębiej, zaczął śpiewać głośniej, a ja po prostu usiadłem na walizce i zacząłem się zastanawiać, czy to już moment, w którym powinni nas deportować.

Po chwili Rajesh powiedział coś, co zabrzmiało jak modlitwa i żart jednocześnie:
„Światło jest tylko lustrem. Shiva ukrył prawdę nawet w tym, co błyszczy najbardziej.”

Po godzinie ruszyliśmy pieszo w kierunku pustyni. Rajesh mówił, że „musi znaleźć świętego kaktusa”. Nie miałem serca powiedzieć mu, że kaktusów jest tu tyle, że mogą założyć własne państwo. Deepak nazwał pierwszego z nich Pedro Peyotl i zapowiedział, że będzie go nosił w plecaku.

Wieczorem, gdy słońce spadało jak przegrzany dysk USB, Rajesh ogłosił, że tu właśnie zostaniemy. Arun próbował znaleźć zasięg, Deepak próbował rozmawiać z Pedro, a ja zapisałem to zdanie:
„Zaczyna się od objawienia w automacie z colą, a kończy ciszą, która udaje oświecenie.”

— Arun





Day one in Mexico. The three of us knelt before a glowing Coca-Cola machine, chanting “Om Namah Shivaya.” Rajesh found divine meaning in the lack of soda, Deepak named a cactus Pedro, and I (Arun) tried to stay sane. The desert doesn’t answer, but Rajesh insists Shiva has full signal here.



„Jeśli automat nie wydał coli, to znaczy, że wydaje prawdę.” – Rajesh

 

🌵 Prolog – Znalezione zapiski Rajesha


Znalazłem ten zeszyt w kartonie po butach, między rachunkiem za bilet do Meksyku a suszonym kaktusem, który przypominał język z papieru ściernego. To był notatnik Rajesha. Zapisywał w nim wszystko: swoje wizje, przepisy na dhal i instrukcje, jak rozmawiać z boskością przez Wi-Fi.


Kiedyś myślałem, że to zwykły dziennik z podróży. Dziś wiem, że to zapis przemiany, która nie wydarzyła się nagle, tylko rosła w nas powoli, dzień po dniu, jakby pustynia miała swój własny sposób przebudzenia człowieka.


Zaczęło się banalnie. Rajesh stwierdził, że Shiva wysłał mu znak: reklamę tanich lotów do Meksyku. „To test wiary” — powiedział. Poszliśmy za nim bez zastanowienia, choć żaden z nas nie rozumiał jeszcze, w co się pakujemy.


Teraz, gdy to zapisuję, siedzę w hostelu w Tijuanie.

Deepak śpi z kaktusem przytulonym jak do talizmanu, Rajesh milczy czwarty dzień, bo „prawda musi mieć przestrzeń”, a ja próbuję odkryć moment, w którym ta wyprawa zaczęła nas przebudzać, choć wtedy jeszcze tego nie widzieliśmy.


Nie wiem, czy to lekcja Shivy, czy tylko zwyczajny los we własnym tańcu — ale jedno jest pewne: nikt z nas nie wraca taki sam, jak wychodził na pustynię.


Jeśli ktoś to czyta, to znaczy, że przynajmniej część tej drogi naprawdę przetrwała.


— Arun, były inżynier, czasowy prorok, nielegalny ogrodnik peyotlu.



---


I found this notebook in a shoe box, between a plane ticket to Mexico and a dried cactus that looked like a piece of sandpaper. It was Rajesh’s journal. He wrote everything: visions, dhal recipes, and instructions on how to talk to divinity through Wi-Fi.


I once thought it was just a travel diary. Now I know it’s a record of transformation — something that grew slowly inside us, day by day, as if the desert had its own way of waking people up.


It all began almost too simply. Rajesh declared that Shiva had sent him a sign: an ad for cheap flights to Mexico. “A test of faith,” he said. And we followed him, not yet understanding what we were stepping into.


Now, as I write this, I’m sitting in a hostel in Tijuana.

Deepak sleeps with a cactus pressed to his chest like a talisman, Rajesh has been silent for four days because “truth needs space,” and I’m trying to trace the moment when this journey started to change us, even though we didn’t notice it then.


I don’t know whether it’s Shiva’s lesson or just destiny dancing around us — but one thing is certain: none of us returns the same as when we first walked into the desert.


If someone is reading this, it means at least part of our path survived.


— Arun, former engineer, temporary prophet, illegal peyote gardener.

🌵 Dzień 25 – Miasteczko, które mówiło ciszą

Dojechaliśmy samochodem do pierwszego miasteczka od tygodni. Wyglądało normalnie: domy, ludzie, kurz. Ale nikt nie mówił ani słowa. Sklepika...