środa, 17 grudnia 2025

🌵 Dzień 25 – Miasteczko, które mówiło ciszą

Dojechaliśmy samochodem do pierwszego miasteczka od tygodni. Wyglądało normalnie: domy, ludzie, kurz. Ale nikt nie mówił ani słowa.


Sklepikarz podał nam wodę i kilka placków, nie patrząc nawet w oczy. Kobieta z dzbanem wskazała na owoce i kiwnęła głową, jakby prosiła, żebyśmy już poszli. Całe miasteczko brzmiało jak świątynia, w której ktoś wyciszył dzwony.


– To ich praktyka duchowa – stwierdził Rajesh z pełną pewnością człowieka, który ma rację nawet wtedy, gdy nie ma pojęcia. – Milczą, żeby nikt nie zabrał im myśli.


Deepak próbował zagadać chłopca sprzedającego daktyle. Chłopak odwrócił się plecami i przykrył uszy dłońmi. Deepak uznał to za najgorszą recenzję swoich żartów w życiu.


Na końcu ulicy siedział jogin. Wychudzony, siwy, z długimi paznokciami jak patyki do kadzideł. Mruczał. Nie mantrę, nie słowa. Brzmiało to jak ktoś, kto rozmawia ze snem o świecie, który dawno zasnął.


Rajesh uklęknął przy nim.


– Co mamy zrobić? – zapytał.


Jogin zamruczał głośniej, jakby chciał, byśmy słyszeli, ale nie rozumieli.


Arun zapisał: „To nie brzmiało jak język. To brzmiało jak decyzja.”


W końcu jogin uniósł rękę i powoli wskazał palcem kierunek — daleko poza miasteczko, w stronę miejsca, gdzie piasek był ciemniejszy niż reszta pustyni.


Nie powiedział nic więcej. Miasteczko też nic nie powiedziało.


Wzięliśmy prowiant, wodę i ciszę, którą dano nam w prezencie.


Ruszyliśmy tam, gdzie pokazał.


A Rajesh powiedział tylko:


 „Nie każda odpowiedź musi mieć dźwięk.”




No one speaks, not a single person. The locals give them water and food without a word. A mysterious yogi, sitting at the end of the street, only hums and eventually points toward a distant direction. They leave with supplies and a silence that feels heavier than words.




sobota, 13 grudnia 2025

🌵 Dzień 24 – Owad, który przyszedł ze snu

Rajesh obudził się nagle, jakby ktoś zawołał go po imieniu.

Noc była chłodna i spokojna, ale na jego czole — dokładnie między brwiami — pulsował mały, piekący punkt.


– Coś cię użądliło? – mruknął Deepak, jeszcze półprzytomny.


Rajesh pokręcił głową. Nie zaprzeczająco — raczej jak ktoś, kto wciąż widzi resztki snu.


– To nie było tu – powiedział cicho. – To przyszło ze snu.


Usiadł, a ogień rzucał na jego twarz cienie, które wyglądały jak kolejne wersje jego samego.

Zaczął mówić powoli, jakby każda sylaba musiała znaleźć własne wejście na scenę.


Śniło mu się, że nad nami krążył owad.

Ogromny — większy niż ptak — błyszczący jakby był zrobiony z żywego światła. Jego skrzydła ciągnęły za sobą smugę, jak kometa, która zgubiła swój kierunek.

Zawisł nad głową Rajesha i patrzył na niego czymś, co nie było okiem.


A potem usiadł mu między brwiami.

Delikatnie. Precyzyjnie.

Jakby wiedział, gdzie trafić.


I użądlił.


Rajesh poczuł przebicie jak iskra, która wchodzi do środka, a nie na zewnątrz.

Gdy się obudził — pieczenie zostało. Wciąż było.


Deepak przełknął ślinę.

Arun zapisał jedno zdanie:


 „Jeśli coś cię odnajduje w śnie, to znaczy, że już dawno cię widziało.”


Rajesh potarł miejsce między brwiami i dodał szeptem, który nie należał w całości do niego:


 – To nie był owad taki jak tu.

To była Bhramara.


Patrzył przed siebie w pustą ciemność.


 – W Upaniszadach mówią, że Bhramara to pszczoła Brahmana.

Dźwięk „Om”, który przybiera kształt tylko wtedy, gdy czegoś szuka.

Ona mnie nie użądliła.

Ona otworzyła mi miejsce, które było zamknięte.


Arun zapisał słowo Bhramara, niepewny, czy to nazwa, czy kierunek.


Rajesh zamknął oczy.


 – Jeśli coś cię odnajduje w śnie, to znaczy, że dźwięk trafił szybciej niż światło.


Pustynia milczała tak, jakby tego akurat nie chciała komentować.


— Arun


---


Rajesh wakes up with a burning point between his eyebrows.

He describes a dream where a huge, glowing insect hovered above him, then landed on his ajna spot and “stung” him — but not to hurt him, rather to open something inside.

Rajesh calls it Bhramara, the “bee of Brahman” mentioned in the Upanishads — the sound of Om taking shape.

He concludes:


 “If something finds you in a dream, it means it has seen you long before.”






wtorek, 9 grudnia 2025

🌵 Dzień 23 – Księga, która otwiera ciszę

Rajesh znalazł książkę w pustynnym domu, gdzie wszystko pachniało kurzem i nieobecnością.

Na okładce widniał tytuł: Upaniszady.

Nie wiedzieliśmy, jak się tam znalazła — wyglądała jak coś, co zostało przyniesione przez wiatr i zapomniane przez bogów.


Rajesh usiadł w cieniu, otworzył ją i powiedział:

– To nie jest księga do czytania. To księga, która czyta ciebie.


Czytał półgłosem:


 „To, co niewidzialne, staje się widzącym.

To, co niesłyszalne, staje się słyszącym.

Nie ma nic poza Nim.”

— Bṛhadāraṇyaka Upaniṣad III.4.2


Deepak spytał:

– Skąd ją masz?


Rajesh odpowiedział spokojnie:

– Z miejsca, które pamięta ciszę.


Potem zamknął oczy, jakby słuchał, jak pustynia przewraca kolejne strony.


A ja zapisałem:


 „Nie każda wiedza jest do nauczenia.

Niektóre tylko do zapamiętania przez serce.”


— Arun


---


Rajesh finds the Upanishads in an abandoned desert house.

He says, “It’s not a book you read — it’s a book that reads you.”

He recites a verse from the Bṛhadāraṇyaka Upanishad:


 “The unseen becomes the seer,

the unheard — the hearer.

There is nothing beyond Him.”


When asked where he found it, Rajesh answers,

“From a place that remembers silence.”

The desert listens, and time forgets to move.




piątek, 5 grudnia 2025

🌵 Dzień 22 – Głos, który wrócił

Ogień tlił się słabo, jakby zapominał, po co płonie.

Rajesh siedział najbliżej, dłonią nad płomieniem, jak ktoś, kto słucha własnego cienia.

Nie mówił długo, aż w końcu zaczął szeptać mantrę.


Dźwięk był miękki, rozciągnięty — prawie jak oddech wiatru.

Z każdym słowem noc robiła się jaśniejsza, choć ogień nie zwiększył blasku.

Pustynia szeptała w oddali, jakby powtarzała jego słowa po swojemu.


Z ciemności wysunęła się postać.

Nie była ani obca, ani bliska, po prostu stała — jak wspomnienie, które wróciło, ale nie pamięta dlaczego.

Rajesh powtarzał mantrę głośniej, sylaba po sylabie, jakby coś przekazywał.

Nie dźwięk, lecz pamięć.


Postać skinęła głową, a potem wszystko ucichło.

Wiatr przeszedł przez pustynię, unosząc popiół i kilka niedokończonych słów.

Rano Rajesh tylko powiedział:


 „Mantra wraca, kiedy ktoś jest gotów ją przyjąć.”


Nie dopytywałem, komu ją przekazał.

Może bratu, którego nie widział od lat.

A może temu, który w nim samym wciąż czekał na przebudzenie.


 „Nie wszystko, co przekazujesz, ma odbiorcę.

Czasem samo przekazanie wystarczy.”


— Arun


---


By the fading fire, Rajesh chants softly.

The desert repeats his words in its own language.

A figure appears — not dream, not memory.

At dawn, only wind remains, carrying a mantra meant for whoever was ready to hear.




wtorek, 2 grudnia 2025

🌵 Dzień 21 – Najpierw zioło, potem ciało

Siedzieliśmy przy ognisku — tym samym, które jeszcze kilka dni temu było tylko pretekstem, żeby coś usmażyć. Teraz pachniało wciąż tym dymem, który kiedyś wyszedł z paczki. Smakowało dziwnie znajomo: jak wieczór, który niby był, ale nie pamiętasz szczegółów.


Rajesh spojrzał na miejsce, gdzie leżał kierowca przykryty kocem. Jego twarz była spokojna, jakby ktoś już zaprogramował jej ciszę.


– Spaliliśmy jego zioło — powiedział nagle. – Teraz czas spalić jego ciało.


Deepak zrobił minę, jakby usłyszał żart, który był jednocześnie zaproszeniem do ceremonii i do zbrodni.


– To… nielegalne, nie? – wyszeptał.


Rajesh uśmiechnął się, nie odpowiadając na prawnicze niuanse.

– Shiva nie pyta o paragrafy. Shiva pyta, czy potrafisz rozstać się z tym, co nie jest twoje.


Zrobiliśmy proste rzeczy, bo proste rzeczy bywają najtrudniejsze: znaleźliśmy bardziej suche drewno, ułożyliśmy kamienie w kręgu, zapomnieliśmy o wszystkich zasadach cywilizacji i zajęliśmy się tym, co do nas przyszło. Deepak nucił coś nie na melodię, tylko żeby wytrzymać ciszę.


Gdy ogień zaczął pożerać koc, logika odleciała w cieniu płomieni. Ciało stało się odległe jak opowieść — najpierw głos, potem obraz, w końcu popiół. Rajesh trzymał naszą małą ceremonię prostą jak łyk wody: bez modlitw, bez zbędnych słów, tylko uważność na przemijanie.


Kiedy resztki zaczęły się zwijać, Rajesh wrzucił do ognia papier z tym jednym, zmiętym listem. Płomień go przytulił i rozczytał na swoje sposoby.


Deepak zapytał cicho:


– A co z jego rodziną?


Rajesh odpowiedział tak, jak odpowiadają ludzie, którzy widzieli już coś, co nie chce się tłumaczyć:


– Nie zostawiamy jego w drodze. Dajemy mu przejażdżkę do ciszy.


Zgasiliśmy ogień chłodnym piaskiem. Został krąg popiołu i pewien zapach, który przypominał coś jak przestroga i coś jak śmiech jednocześnie. Nic dramatycznego; raczej koniec procedury, którą życie czasem odprawia samo.


Ja zapisałem:


 „Spalić zioło było łatwo. Spalić historię — to dopiero praca.”




— Arun



---


Rajesh decides they must cremate the dead driver. They make a simple, quiet ceremony: wood, stones, fire. The body turns to ash; the note is fed to the flames. The act is both absurd and strangely tender — a ritual of release rather than vengeance.




czwartek, 27 listopada 2025

🌵 Dzień 20 – Paczka z nieba (albo z piekła)

Spaliśmy w samochodzie.

Nie z wygody, tylko z lenistwa duchowego — jak powiedział Rajesh, „Shiva dał dach, więc nie trzeba go szukać.”


Rano Deepak otworzył bagażnik.

Nie dlatego, że coś zgubił. Po prostu chciał zobaczyć, co Shiva tym razem ukrył.


W środku leżała jedna paczka.

Owinięta brązowym papierem, zawiązana sznurkiem.

Nie miała adresu, tylko wypalone w rogu słowo: “OM”.


Deepak oblizał wargi.

– Może to prasad, święta ofiara?

Rajesh potrząsnął głową.

– Prasad nie pachnie jak Meksyk w sobotę wieczorem.


Otworzyliśmy.

W środku – zioło.

Nie zwykłe, nie z tego świata.

Zapach był tak gęsty, że powietrze zaczęło się uśmiechać.


Rajesh wziął paczkę do rąk, jakby trzymał relikwię.

– Shiva nie daje rzeczy. Shiva daje próby.

– To co z tym zrobimy? – spytałem.

– Spalimy.

– W sensie duchowym?

– Nie. W sensie dosłownym.


Deepak już miał zapalniczkę.


Kiedy dym uniósł się w powietrze, wszystko wokół stało się cichsze.

Niebo przygasło, a horyzont wyglądał, jakby chciał zatańczyć.

Rajesh uśmiechnął się i powiedział:


 „To nie grzech, jeśli ofiara trafia prosto do Boga.”




Śmialiśmy się długo.

Może z radości, może z oświecenia.

Trudno odróżnić jedno od drugiego, gdy pustynia też zaczyna się śmiać.


Wieczorem wciąż unosił się zapach dymu.

A ja zapisałem w notesie:


 „Nie każda modlitwa zaczyna się słowem ‘Om’.

Niektóre zaczynają się od zapalniczki.”




— Arun



---

They stopped by the desert curve, lit the chillum, and watched the smoke drift above the crashed car.

Rajesh said:


 “Smoke doesn’t know where it goes — it just returns to its source.”

Deepak laughed: “Then Shiva must have a good lighter.”

The night grew calm. Only silence kept burning.

---


← Powrót do spisu treści 🌵📜

poniedziałek, 24 listopada 2025

🌵 Dzień 19 – Auto, które wybrało kaktusa

Słońce leżało na drodze jak rozlana rtęć.

Szliśmy w milczeniu, każdy z własnym bólem stóp i własnym Bogiem w głowie.


Wtedy pojawił się dźwięk — metaliczny, szybki, jakby sam świat dostał przyspieszenia.

Zza wzgórza wypadło auto.

Nie zwolniło.

Po prostu wbiło się w kaktusa.


Silnik zgasł.

Wiatr też.


Rajesh złożył dłonie jak do modlitwy.

– Nawet maszyny wracają do natury.


Deepak podszedł pierwszy.

W środku siedział mężczyzna. Martwy, ale spokojny — jakby dotarł na miejsce, którego szukał.


– I co teraz? – zapytałem.

– Zrobimy to, co każda dusza powinna zrobić – odparł Rajesh. – Dokończymy jego podróż.


Postanowiliśmy więc po prostu jechać dalej — razem z nim.


Rajesh posadził go z przodu, zapiął pas.

– Niech Shiva prowadzi przez jego dłonie – powiedział poważnie.


Deepak włączył silnik.

Auto ruszyło.

Z głośników poleciała stara ranchera, jak soundtrack do życia, które już się skończyło.


Na tylnym siedzeniu znaleźliśmy list.

Jedno zdanie:


 „Nie bój się, kiedy droga staje się cicha. To tylko znaczy, że zrozumiała, dokąd idzie.”




Nikt nie mówił nic przez resztę dnia.

Z tyłu, za nami, kaktus wciąż stał — dumny, zielony, jak pomnik dla wszystkich, którzy zapomnieli, że ziemia też ma poczucie humoru.


A ja zapisałem:


 „Czasem śmierć tylko zmienia kierowcę.”




— Arun



---


A car appeared out of nowhere and hit a giant cactus.

The driver was dead — but peaceful. They found a strange note inside:


Rajesh whispered: “Not every collision is an ending. Sometimes Shiva just stops you to show where you really stand.”

They drove the car onward — toward whatever waited next.

---




← Powrót do spisu treści 🌵📜

środa, 19 listopada 2025

🌵 Dzień 18 – Światło, którego nie da się ukraść

Niosłem coś, czego wszyscy szukali.

Nie wiedziałem, co to było — ani dlaczego właśnie ja to mam — ale czułem, że jeśli to stracę, świat przestanie pamiętać swoje imię.


Ludzie w cieniu zaczęli mnie śledzić.

Nie mówili nic, tylko szli — powoli, z tą dziwną cierpliwością, jakby wiedzieli, że i tak cię dopadną.

Ukrywałem się w pustynnych domach bez drzwi, w nocy bez gwiazd, w ciszy, która miała kolor piasku.


Kiedy próbowałem zobaczyć, co trzymam w dłoniach, oślepiło mnie światło.

Nie mogłem już odróżnić, czy to blask czy strach.


Rajesh gdzieś z oddali mówił, że „nie można ukraść tego, co patrzy przez ciebie”.

Deepak śmiał się, jakby już widział to, co miało mnie dopiero spotkać.

A ja biegłem, nie czując ciała.

Wtedy poczułem ciepło.

Nie z zewnątrz, tylko z wewnątrz — jakby coś płonęło pod mostkiem.

Światło stawało się cięższe, chciało, żebym je oddał, ale nie wiedziałem komu.


Wszystko zaczęło się rozmazywać — piasek, niebo, ślady, nawet sens.

Zostało tylko to jedno — światło, które nie chciało należeć do nikogo.


Usiadłem, czując jak drży, jakby chciało ode mnie odpocząć.

Cienie wokół poruszały się wolniej, zrezygnowane, jakby zrozumiały, że nie mogą zabrać tego, czego nie da się dotknąć.

Zrozumiałem, że to, czego strzegłem, nigdy nie było rzeczą — tylko chwilą świadomości, która przypomina, kim jesteś, zanim zapomnisz.

Światło zgasło.

Ale w ciemności coś nadal świeciło — spokojniej, prawdziwiej.


— Arun


---


Arun have of carrying something everyone wants.

When the shadows chase him, he realizes it isn’t an object — it’s awareness itself.

At the end, the light fades, but still glows within him.




← Powrót do spisu treści 🌵📜

niedziela, 16 listopada 2025

🌵 Dzień 17 – Asceta, który chciał coli

Świątynia wyglądała jak coś, co pustynia wymyśliła dla zabawy.
Ściany z piasku, dach z cienia, dzwon zrobiony z podziurawionej puszki.

Rajesh wszedł pierwszy, z powagą kapłana, który właśnie odkrywa nowe wcielenie Boga.
Deepak zawołał:
– Halo? Ktoś tu jeszcze żyje, czy tylko kurz odprawia modlitwy?

W środku siedział mężczyzna.
Chudy, nieruchomy, z brodą, która wyglądała jak czas sam w sobie.
Oczy miał zamknięte. Skóra przypominała popiół.
Rajesh uklęknął. Deepak szturchnął go patykiem.

– Umarł, prawda? – spytał.
– Nie – odpowiedział Rajesh. – On po prostu milczy od zbyt wielu lat.

Cisza trwała tak długo, że nawet wiatr zaczął się niecierpliwić.
I wtedy asceta poruszył się.
Ledwie, jakby wracał z bardzo dalekiego miejsca.
Otworzył usta i szepnął:

 – Macie colę?



Deepak zamarł.
– Co?
– Colę – powtórzył asceta, prawie niewyraźnie. – Z bąbelkami…

Deepak przeszukał plecak.
Kamyki, piasek, jeden suchy listek Pedro Peyotla.
Zero coli.
Spojrzał z bezradnością na Rajesha.
Rajesh pokręcił głową.

Asceta uśmiechnął się.
Najspokojniej na świecie.
Jak ktoś, kto właśnie zrozumiał żart wszechświata.
Potem jego ciało zaczęło się rozpływać — nie znikało, tylko miękło, jakby stawało się częścią powietrza.
Gdy całkiem zniknął, na piasku została mała rudraksha, połyskująca jak kropla łzy w słońcu.

Rajesh wziął ją do dłoni, obejrzał, a potem powiedział:

 „Nawet milczenie zostawia ślad, jeśli było prawdziwe.”



Deepak wyjął z kieszeni kamyk i położył go obok.
– Na wypadek, gdyby wrócił po kaucję – mruknął.

Rajesh zapalił lampkę oliwną.
Płomień drżał, jakby też chciał się roześmiać.

Ja zapisałem w notesie:
„Niektórzy odchodzą po odpowiedź.
Inni – po łyk coli.
A czasem Shiva zostawia po nich łzę w kształcie rudrakshy.”

— Arun


---


In a crumbling desert temple, the saints find an old man silent for twenty years.
He opens his eyes and whispers:

 “Do you have cola?”
They don’t.
He smiles, dissolves into light, leaving only a single rudraksha on the sand.
Rajesh says:
“Even silence leaves a trace — if it was true.”
Arun writes:
“Some leave for answers. Others, for a sip of cola.”







poniedziałek, 10 listopada 2025

🌵 Dzień 16 – Światło, które oddychało

Rajesh siedział sam. Za oknem była noc, gęsta jak dym, który zapomniał, dokąd miał pójść. Zapalił lampę. W tej samej chwili na zewnątrz zrobiło się jasno, jakby światło nie chciało zostać w środku.

Zgasił je — i znowu noc.

Włączył — dzień.

Zgasił — noc.

Kilka razy.

Świat reagował jak lustro, które zapomniało, po której stronie jest odbicie. Wyszedł na zewnątrz. Ciemność była tak głęboka, że każdy krok wydawał się wejściem w coś nowego. Niebo milczało, piasek nie istniał. Tylko cisza, która miała kształt.

Wtedy usłyszał głosy.

Nie z daleka — z wnętrza światła, z tego samego miejsca, z którego bierze się oddech.

Szeptały coś w rytmie płomienia: nie słowa, raczej intencje. Czasem brzmiały jak modlitwa, czasem jak pytanie, którego nie potrafił zadać. Rajesh nie wiedział, czy to wiatr, czy on sam, czy Shiva rozdzielony na dźwięk i ciszę.

Z każdym oddechem głos był bliżej, aż przestał być głosem — stał się drżeniem w jego piersi. W oddali zapłonął płomień. Cichy, nieśmiały, jakby czekał na świadka.Rajesh podszedł, usiadł i wpatrywał się w niego długo, aż zapomniał, kto patrzy, a kto jest oglądany.

Ogień oddychał razem z nim.

I wtedy Rajesh zrozumiał, że to nie noc się kończy — tylko on zaczyna się budzić.


— Arun


---


Rajesh discovers that when he lights a lamp, night turns into day.

Outside, darkness becomes alive; voices whisper through the fire — not speaking, but remembering.

He walks toward a distant flame and sits before it.

The silence breath

es with him, and for a moment, he cannot tell if he is dreaming, or awakening.




🌵 How to Dissolve the Ego – mała księga ciszy

Wieczorem, gdy pustynia zamilkła, a światło gasło na piasku, zebrałem wszystkie słowa, które przez te dni zapisywałem w notatniku. Niektóre były proste jak oddech, inne zbyt ciężkie, żeby je unieść. Zebrałem je razem i nazwałem małą księgą ciszy.

To e-book o tym, co dzieje się, gdy człowiek przestaje próbować być kimś. Nie jest poradnikiem — raczej szeptem pomiędzy stronami.

Silence is not the absence of sound.
It’s the end of resistance.

📘 How to Dissolve the Ego – Illustrated Spiritual eBook (PDF)

Nie dlatego, że wiem jak rozpuścić ego,
ale dlatego, że chcę zapomnieć w praktyce.






czwartek, 6 listopada 2025

🌵 Dzień 15 – Cienie, które się spóźniły

Zauważyłem to pierwszy.

Kiedy szliśmy przez pustynię, słońce było już wysoko, a nasze cienie — jakby leniwe.
Każdy krok zostawał za nami z opóźnieniem, jakby światło nie mogło się zdecydować, czy warto nas jeszcze naśladować.

Rajesh powiedział, że to „test percepcji”.
Deepak stwierdził, że to efekt uboczny dymu z dnia poprzedniego.
Ja milczałem, bo coś w tej ciszy zaczęło brzmieć jak ostrzeżenie.

Po chwili nasze cienie przestały być same.
Z piasku wysunęły się nowe — pięć dodatkowych, smukłych, o ruchach jak płomień w wietrze.
A potem szósty, mniejszy, który machnął ogonem.

Deepak westchnął.
– To pies, prawda?
Rajesh skinął głową, spokojnie, jakby właśnie spotkał starego znajomego z innego wcielenia.
– To pamięć, która wróciła w formie cienia – powiedział.

Szliśmy dalej. Cienie za nami, jak orszak, który nie wie, gdzie idzie.

Wtedy zobaczyliśmy kamper, stojący samotnie przy suchym drzewie.
Przed nim siedziała kobieta. Włosy miała jak kurz, oczy jak dwie plamy światła, które dawno zapomniały, co to dzień.
Mieszała coś w garnku i śpiewała melodię, której nie rozpoznawałem, ale Rajesh zaczął się jej mimowolnie kołysać.

– Siadajcie – powiedziała. – Khichdi już prawie gotowe.

Zanim zdążyliśmy zaprotestować, podała nam metalowe miski.
Jedliśmy w milczeniu.
Smak był dziwny — jakby każdy kęs pamiętał inny sen.

Kobieta wskazała na spokojnie leżącego obok kojota.
– To mój mąż – powiedziała z uśmiechem. – W końcu odnalazł swoją naturę.

Deepak prawie się zakrztusił.
– To... to pan się zmienił w kojota?
– Nie – odparła spokojnie. – Po prostu przestał udawać człowieka.

Rajesh spojrzał na nią długo, a potem na nas.
W jego oczach było coś między współczuciem a zachwytem.
I powiedział cicho:

„Kiedy cień zmienia kształt, to nie on odchodzi —
tylko światło wraca do źródła.”

Kobieta skinęła głową. Kojot podniósł się, przeciągnął i odszedł w stronę zachodzącego słońca.
Nasze cienie ruszyły za nim — wszystkie, także ten piesi.
Zostaliśmy bez nich, lżejsi o coś, czego nie potrafiłem nazwać.

Wieczorem Rajesh rozpalił małe ognisko.
Cienie już nie wróciły.
Patrzyliśmy w płomień, jakby tam właśnie szukały nowego miejsca.

A ja zapisałem:

„Niektóre rzeczy muszą odejść, zanim światło nauczy się, gdzie naprawdę padać.”

— Arun



Their shadows began to lag behind — until five new ones appeared, and a sixth shaped like a dog.
They met a woman in the desert who said her husband had become a coyote.
Rajesh whispered:

“When a shadow changes shape, it isn’t leaving —
the light is returning to its source.”
At sunset, the coyote and the shadows left together.
The night felt lighter.






sobota, 1 listopada 2025

🌵 Dzień 14 – Dym, który wraca do źródła

Świątynia pojawiła się nagle — jak miraż, który zapomniał zniknąć.

Stała samotnie pośrodku piasku, zbudowana z gliny i ciszy.

Na ołtarzyku, pośród kwiatów i popiołu, leżał on. Pedro Peyotl.


Deepak upuścił plecak. Rajesh uklęknął bez słowa.

Ja próbowałem zrozumieć, jak kaktus, który zginął na pustyni, może teraz odpoczywać w świątyni jak relikwia.


W środku siedziało pięciu joginów — wychudłych jak pytania bez odpowiedzi.

Najstarszy z nich powiedział:

— Jeśli chcecie zabrać roślinę, złóżcie ofiarę z dymu dla Shivy.


Rajesh skinął głową.

Deepak wyjął z torby kwiaty, które kiedyś nazwał „na zapas”. Jogini zapalili.


Dym wypełnił wnętrze jak śmiech bogów.

Rajesh patrzył w ten szarawy taniec i powiedział:


 „To nie my palimy. To Shiva pali przez nas, żeby zobaczyć, jak długo potrafimy się śmiać.”




Jogini skinęli głowami. Jeden z nich roześmiał się tak lekko, że aż dym zmienił kolor.


Wtedy Pedro zakwitł.

Na jego szczycie pojawił się mały, różowy kwiat, który pachniał jak wspomnienie o deszczu.

Deepak zapłakał. Rajesh tylko się uśmiechnął.

Ja zapisałem:


 „Niektórzy modlą się słowami, inni dymem.

My chyba wybraliśmy śmiech.”




Wieczorem świątynia zniknęła, jakby nigdy jej nie było.

Został tylko zapach ognia i cisza, która wiedziała więcej niż my.


— Arun

---


They find a desert temple — and Pedro Peyotl on its altar.

Five yogis ask for an offering of smoke.

Rajesh says:


 “We don’t smoke. Shiva smokes through us, to see how long we can laugh.”

Pedro blooms.

By evening the temple is gone, leaving only the scent of fire and a knowing silence.




czwartek, 30 października 2025

🌵 Dzień 13 – Drzewo, które rosło w oczach

Rajesh obudził się jeszcze przed świtem.

Siedział nieruchomo, jakby wciąż był w dwóch światach naraz.
Powiedział, że śniło mu się drzewo.

Nie zwykłe — to rosło tak szybko, że owoce dojrzewały w jego oczach.
Zielone, potem złote, aż w końcu spadały na ziemię jak iskry, które chciały zostać dotknięte.
Rajesh mówił, że zbierał je w dłonie, a każde z nich miało inny smak: spokój, wdzięczność, ciszę.

Deepak spytał, czy któreś smakowało jak cola.
Rajesh tylko się uśmiechnął i powiedział:

„To nie był sen o jedzeniu. To był sen o dojrzewaniu.”

Potem długo milczał, a wiatr poruszał jego włosami tak, jakby chciał dopowiedzieć resztę.

Arun zapisał:
„Niebo wstało razem z nim. Może drzewa śnią ludzi, a nie odwrotnie.”

Rajesh spojrzał w piasek i dodał cicho:

„Shiva nie każe ci wspinać się po drzewie życia.
On sadzi ci je w sercu i patrzy, czy potrafisz poczekać, aż zakwitnie.”

Słońce zaczęło wspinać się nad horyzontem, powoli, jakby samo rosło w oczach.
Z pustego plecaka Deepaka wydobył się zapach ziemi — ten sam, który czuli wtedy, gdy mieli jeszcze Pedra.
Nikt nic nie powiedział.
Ale każdy z nas poczuł, że coś właśnie zaczyna wracać.

— Arun



Rajesh dreamt of a tree whose fruits ripened in seconds.
He said:

“Shiva doesn’t make you climb the tree of life.
He plants it in your heart and waits to see if you can let it bloom.”
Later, from Deepak’s empty backpack came the faint smell of earth — the same scent Pedro once carried.





sobota, 25 października 2025

🌵 Dzień 12 – Bóg, który zatrzymał się przy drodze

Po południu opuściliśmy wioskę.

Piasek wciąż pamiętał deszcz, pachniał jak coś, co przez chwilę było czyste.

Szliśmy wolno, bez celu, jakby samo słońce miało nas prowadzić.


W pewnym momencie przy drodze pojawił się pies — chudy, zakurzony, z oczami, w których było więcej spokoju niż w niejednym klasztorze.

Usiadł obok Rajesha i patrzył, jakby czekał.


Rajesh usiadł też.

Nie z litości, tylko z ciekawości.

Patrzyli na siebie długo — człowiek i pies, dwie istoty, które już nie potrzebują się przedstawiać.


Po chwili Rajesh powiedział cicho:


 „To nie ja patrzę na niego.

To Shiva patrzy na siebie przez dwa różne spojrzenia.”


Deepak podrapał psa za uchem, Arun milczał.

Wiatr przeszedł przez drogę jak oddech, a piasek zatańczył krótko i znów opadł.


Pies położył głowę na ziemi i zasnął.

Rajesh uśmiechnął się i nie powiedział już nic.


Cisza była pełniejsza niż wszystkie modlitwy razem.


— Arun


---


A stray dog sat beside Rajesh.

He smiled and said softly:


 “It’s not me looking at him.

It’s Shiva looking at Himself through two different eyes.”

Then the dog slept.

And silence finished the prayer.


---




czwartek, 23 października 2025

🌵 Dzień 11 – Pralka, która zjadła modlitwę

Wioska pachniała mydłem i słońcem.

Rajesh powiedział, że to zapach odrodzenia.
Deepak uznał, że to po prostu cudze majtki schną na sznurku.

Po raz pierwszy od dawna mieliśmy dostęp do pralki.
Stała w kącie, jak święta maszyna — biała, obła, gotowa przyjąć ofiary z naszych brudów i błędów.

Rajesh położył dłoń na pokrywie i powiedział:

„Każdy brud chce wrócić do źródła.
My też.”

Deepak wrzucił swoje ubrania, potem moją koszulę, a na końcu — niechcący — małą figurkę Shivy.

Kiedy pralka zaczęła wirować, powietrze się zmieniło.
Woda brzmiała jak mantra, a bęben jak wszechświat, który przypomniał sobie, że istnieje.
Kolory płynęły po podłodze jak cienie, które zapomniały, do kogo należą.

Rajesh siedział przed pralką po turecku, z zamkniętymi oczami.
Szeptał:

„Shiva wiruje w sześciu wymiarach i czterech programach.”

Deepak zapytał, czy to znaczy, że pranie ma świadomość.
Rajesh odpowiedział:

„Ma. Ale tylko, jeśli nie używasz wybielacza.”

Pralka zaczęła świecić.
Z jej wnętrza dochodził głos, jakby ktoś nadawał modlitwę z innego świata.
Nie zrozumiałem słów, ale czułem, że coś się do mnie śmieje — delikatnie, jak przez pianę.

A potem wszystko ucichło.
Maszyna stanęła.
Drzwi nie chciały się otworzyć.

Rajesh położył dłoń na obudowie i powiedział z powagą:

„Shiva zakończył cykl.”

Wieczorem przyszli mieszkańcy, bo pralka była wspólna.
Nie podzielali duchowej ekscytacji.
Zebrali się, wręczyli nam parę monet i poprosili, żebyśmy ruszyli dalej — „szukać oświecenia gdzie indziej.”

Rajesh przyjął to z uśmiechem.
Powiedział, że „Shiva przemawia też przez rachunki za wodę.”
Deepak dodał, że jeśli Bóg istnieje w każdej rzeczy, to pewnie i w pralce — „tylko może nie w trybie wirowania.”

Wyszliśmy z wioski z torbą pełną wilgotnych ubrań i suchych żartów.
A ja zapisałem:

„Niektóre oświecenia trzeba rozwiesić, zanim wyschną.”

— Arun



Rajesh called it “the return of every stain to its source.”
Deepak added his Shiva figurine.
The air shimmered; the world spun with the drum.
When it stopped, the villagers gave them coins and told them to leave.
Arun wrote:

“Some enlightenments need to hang dry before they make sense.”




wtorek, 21 października 2025

🌵 Dzień 10 – Tam, gdzie zniknął Pedro Peyotl

Rano słońce wstało jakby z wysiłkiem.

Rajesh powiedział, że nawet bóstwa miewają poniedziałki.
Deepak milczał. To samo w sobie było podejrzane.

Dopiero po chwili zauważyłem, że jego plecak wygląda lżej.
„Gdzie Pedro?” – zapytałem.
Deepak zbladł. Z przerażeniem w oczach przejrzał torbę, kieszenie, buty, nawet moją torbę.
Kaktusa nie było.

Rajesh stwierdził spokojnie:

„Shiva zabiera tylko to, co wzięło za dużo miejsca w sercu.”

Deepak uznał, że Shiva mógł się chociaż przedstawić, zanim ukradł roślinę.
Potem próbował odtworzyć trasę z wczoraj, jakby kaktus mógł zostawić ślady.
Nie zostawił.

Wieczorem siedzieliśmy przy zgaszonym ogniu.
Deepak wpatrywał się w pusty kubek po wodzie.
Rajesh powiedział, że powinien podziękować Pedro za to, że „nauczył go przywiązywać się mniej.”
Deepak odparł, że „mniej” nie znaczy „wcale.”

Kiedy reszta wioski zasnęła, usłyszeliśmy, jak Deepak cicho mówi w ciemność:
„Jeśli gdzieś jesteś, nie podlewaj się za często.”

Rajesh uśmiechnął się pod nosem i wyszeptał:

„Każda utrata jest formą podlewania duszy.”

A ja zapisałem:

„Niektóre korzenie muszą zostać w pustyni, żebyśmy mogli ruszyć dalej.”

— Arun



Deepak lost his beloved cactus.
Rajesh said Shiva “takes only what takes too much space in the heart.”
Deepak searched the sand, arguing with the universe.
At night, he whispered into the dark:

“If you’re out there, don’t overwater yourself.”

Rajesh smiled and said:

“Every loss is a kind of watering for the soul.”

And Arun wrote:

“Some roots must stay in the desert so we can keep moving.”


 

poniedziałek, 20 października 2025

🌵 Dzień 9 – Popiół, który pamięta ogień

Ranek przyszedł bez ostrzeżenia.

Pustynia wyglądała, jakby nocą ktoś wyłączył jej duszę i zapomniał włączyć z powrotem.

Deepak znalazł w popiele kształt przypominający serce i stwierdził, że to „znak, że Shiva nas lubi, ale nie chce się przyznać.”

Rajesh odparł, że Shiva nie musi nic przyznawać – „On po prostu jest, nawet kiedy nie wygląda, jakby był.”


Szaman nie wrócił z nami.

Rajesh powiedział, że „został w ogniu, z którego przyszedł.”

Deepak uznał, że po prostu wziął skrót przez wieczność.


Zjedliśmy resztki ryżu, które smakowały jak wspomnienie o jedzeniu,

a Rajesh ogłosił, że dzisiejszy dzień ma być dniem milczenia.

Milczeliśmy więc.

Przez dwadzieścia siedem minut.

Potem Deepak zapytał, czy „mantra liczy się jako hałas.”


Rajesh spojrzał na niego spokojnie i powiedział:


 „Shiva nie mówi, co masz robić.

On tylko patrzy, aż sam zrozumiesz, że przesadziłeś.”


Wieczorem siedzieliśmy przy popiele.

Wiatr bawił się nim jak dziecko, które nie rozumie, że coś umarło.

Nie było już ognia, ale jego duch wciąż ogrzewał powietrze.


Rajesh dodał:


 „Popiół to pamięć, która przestała się bać ognia.”


Deepak podniósł głowę i powiedział, że to brzmi jak tytuł jego przyszłej autobiografii.

Rajesh skinął głową.

A ja zapisałem tylko jedno zdanie:

„Niektóre płomienie gasną, żeby nas nauczyć, jak świecić ciszej.”


— Arun


---

Morning came without warning.

The shaman didn’t return. Rajesh said he “stayed in the fire he came from.”

Deepak said he just “took a shortcut through eternity.”


Rajesh declared a day of silence.

It lasted twenty-seven minutes.


Later, by the ashes, he said:


 “Shiva doesn’t tell you what to do.

He just looks at you until you realize you’ve overdone it.”


That night, the wind played with the ashes.

Rajesh whispered:


 “Ash is memory that no longer fears fire.”


And I wrote:


 “Some flames die only to teach us how to shine quieter.”





niedziela, 19 października 2025

🌵 Dzień 8 – Głos Dziadka Ognia

Poranek pachniał dymem, choć nikt niczego nie palił.

Rajesh powiedział, że Shiva „zostawił zapach ognia, żebyśmy pamiętali, co płonie w nas”.
Deepak uznał, że to raczej kuchnia sąsiadki.

Kiedy słońce zaczęło przechylać się nad wioską, pojawił się szaman.
Przyszedł bez dźwięku, jakby wiatr sam go niósł.
Miał twarz poprzecinaną liniami, które wyglądały jak mapy miejsc, w których modlitwa spotkała się z ogniem.

Powiedział:

– Jesteście tutaj w idealnym czasie.
Wczorajszej nocy przemówił Tatewari, Dziadek Ogień.
Wybieramy się na łowy na jelenia. Musicie iść z nami.

Rajesh wstał natychmiast, jak uczeń na wezwanie mistrza.
Deepak zapytał, czy to zaproszenie, czy rozkaz.
Szaman się uśmiechnął.

– Dla ognia nie ma różnicy.


Wyruszyliśmy, zanim słońce zdążyło nas policzyć.
Piasek skrzypiał jak stara modlitwa, a powietrze było tak suche, że każde słowo kruszyło się na końcu języka.
Szliśmy długo, w milczeniu, które miało kształt kręgu.

Rajesh szeptał mantrę, Deepak gwizdał, a ja próbowałem zrozumieć, czemu nikt nie ma łuku ani strzał.

W końcu szaman się zatrzymał i wskazał przed siebie.
Na wzgórzu stał jeleń – nieruchomy, spokojny, jakby sam czekał na to spotkanie.
Nie było żadnego napięcia, żadnego strachu.
Tylko to jedno spojrzenie między nami a nim.

Szaman powiedział cicho:

– Tatewari nie chce, żebyście coś zabili.
Chce, żebyście pamiętali, jak wygląda życie, zanim je zjecie.

Rajesh zamknął oczy i dodał:

– Ogień nie potrzebuje ofiar. Potrzebuje świadków.
Bo tylko ten, kto patrzy, naprawdę podtrzymuje płomień.

Ja zapisałem:

„Nie zawsze trzeba coś złapać, żeby to zrozumieć.
Czasem wystarczy pozwolić, żeby to spojrzało na ciebie.”


Kiedy wracaliśmy, słońce paliło już jak nowe objawienie.
Szaman zniknął po drodze – jakby jego zadaniem było tylko przypomnieć ogień, który nas wszystkich nosi.

Rajesh powiedział:

– Ogień to nie światło. To pamięć, która chce się uczyć płonąć od nowa.

A Deepak spojrzał na mnie i dodał:

– To znaczy, że jutro będzie znów gorąco?

— Arun


 

A shaman came and said:

“You arrived at the perfect time.
Last night Tatewari, Grandfather Fire, spoke.
We go to hunt the deer. You must come.”

They walked without weapons.
On a hill stood a calm, waiting deer.
The shaman said:

“Fire doesn’t want death. It wants remembrance.”

Rajesh whispered:

“Fire needs no sacrifice. It needs witnesses.
Only those who look keep the flame alive.”

And Deepak, practical as ever, asked if that meant tomorrow would be hot.





🌵 Dzień 7 – Poranek, który nie chciał się obudzić

Niebo wyglądało, jakby zapomniało o swojej pracy.

Żadnego blasku, tylko delikatna poświata, która nie wiedziała, czy chce być nocą, czy dniem.

Rajesh siedział na progu chaty, wpatrzony w horyzont.
Deepak podlewał Pedro Peyotla, choć ziemia i tak była sucha.
Ja zapisałem w notesie, że nawet słońce czasem potrzebuje drzemki.

Rajesh powiedział, że Shiva „zatrzymał chwilę, żebyśmy ją zobaczyli.”
A ja pomyślałem, że chwile są jak psy ze schroniska — wszystkie chcą, żeby ktoś je zauważył.

Deepak odparł, że jeśli to prawda, to wolałby, żeby Shiva zatrzymał też poranną kawę.

Zegarek nie działał, cienie nie ruszały się, a wioska była jak sen, który jeszcze nie zdecydował, czy warto się z niego budzić.
Wszyscy milczeliśmy — pierwszy raz nie z powodu zmęczenia, tylko dlatego, że nie było już nic do dodania.

Rajesh w końcu powiedział:

– Zanim ruszysz dalej, musisz nauczyć się być tam, gdzie jesteś.

Nie odpowiedziałem.
Może dlatego, że po raz pierwszy w życiu naprawdę byłem.
I może Shiva nie zatrzymał czasu. Może tylko dał nam chwilę, żebyśmy przestali go gonić.

Wieczorem słońce w końcu wstało, powoli, jakby przepraszało.
Deepak westchnął:

– Myślałem, że już po wszystkim.

A Rajesh tylko się uśmiechnął i powiedział:

– To nie słońce się spóźniło. To my byliśmy za wcześnie.

Arun



The sky forgot to turn on the light.
Rajesh said Shiva stopped the moment “so we could finally see it.”
And I thought — moments are like dogs from a shelter. They just want someone to notice them.

Deepak wanted coffee instead of wisdom.
Time froze.
Rajesh whispered:

“Before you go further, learn to be where you are.”

Maybe Shiva didn’t stop time.
Maybe he just let us stop chasing it.

When the sun finally rose, Rajesh smiled:

“It wasn’t late. We were too early.”



 

sobota, 18 października 2025

🌵 Dzień 6 – Noc, w której śpiewał kaktus

Szaman przyszedł po zmroku.

Nie zapukał. Po prostu stał w drzwiach, jakby wiedział, że już na niego czekamy.

Rajesh od razu się ukłonił, Deepak podał mu wodę, a ja pomyślałem, że wygląda jak duch, który zapomniał umrzeć.


Powiedział, że pustynia przemówiła.

Że przyszli trzej, którzy „słyszą inaczej”.

Rajesh oczywiście uznał to za znak.

Deepak spytał, czy pustynia wspomniała coś o Pedro.


Szaman zaprosił nas na ceremonię.

Nie było świętej pompy ani wielkich słów — tylko ognisko, piasek i noc, która oddychała razem z nami.

Kazał nam usiąść w kręgu.

Powiedział:


 – Nie jesz kaktusa. Pozwalasz mu mówić.




Rajesh zamknął oczy.

Deepak trzymał Pedro Peyotla jak relikwię.

A ja — ja po prostu siedziałem, patrząc, jak ogień drży tak, jakby śnił o świetle.


Potem stało się coś, co trudno opisać.

Ogień się nie powiększył, ale światło było wszędzie.

Piasek wydawał się oddychać, a dźwięki przestały mieć kierunek.

W pewnej chwili usłyszałem, jak Rajesh mówi cicho, jakby przez sen:


 – Nie szukaj Shivy w pustyni. Szukaj pustyni w sobie.




Nie wiem, czy to on to powiedział, czy ja to usłyszałem w sobie.

Nie wiem też, ile to trwało.

Czas w tej nocy był tylko inną formą oddechu.


Kiedy wstało słońce, szamana już nie było.

Na piasku został tylko ślad spirali, jak znak, że coś naprawdę się wydarzyło — nawet jeśli nikt by w to nie uwierzył.


Rajesh powiedział:


 – Peyotl nie pokazuje nowych rzeczy. On przypomina to, co zapomniałeś.




Deepak zasnął przy Pedro, a ja zapisałem:

„Może to nie pustynia jest święta. Może świętość to sposób, w jaki patrzysz na nią po raz drugi.”


— Arun



---




A shaman came after sunset.

He said the desert had spoken — that three men arrived who “hear differently.”

He invited us to a ceremony with peyotl.


The fire didn’t grow, but its light was everywhere.

Rajesh whispered:


 “Don’t look for Shiva in the desert. Look for the desert inside yourself.”




By morning the shaman was gone, leaving only a spiral in the sand.

Rajesh said:


 “Peyotl doesn’t show new things. It reminds you what you forgot.”




🌵 Dzień 5 – Wioska, która śniła o deszczu

Dotarliśmy do wioski, której nikt już nie szukał.

Domy wyglądały jakby pamiętały czasy, gdy wiatr miał jeszcze coś do powiedzenia.

Rajesh ogłosił, że to miejsce „Shiva wybrał na nasz odpoczynek”.

Deepak dodał, że wygląda bardziej jak miejsce, które Shiva porzucił po godzinach pracy.


Na placu siedziała kobieta w sombrero.

Spytałem o wodę.

Spojrzała na mnie tak, jakby pytałem o legendę.

– Tu nie ma wody – powiedziała. – Jest tylko pogłos po niej.


Rajesh uśmiechnął się.

– Pogłos też jest darem. Czasem to wszystko, co zostaje po bogach.


Dzieci otoczyły Deepaka, bo zauważyły jego kaktusa.

Krzyczały „¡cactus santo!” i przyniosły swoje doniczki, żeby „poznały jego rodzinę”.

Pedro Peyotl po raz pierwszy wyglądał, jakby czuł się częścią społeczeństwa.


Wieczorem zaproszono nas do ogniska.

Mieszkańcy prosili, żebyśmy „przywołali deszcz”.

Rajesh zamknął oczy, wstał i podniósł ręce do nieba.

Wszyscy zamilkli.

Powietrze pachniało kurzem i niewiarą.


Po minucie ciszy spadła jedna kropla.

Tylko jedna.

Wpadła w popiół i zniknęła.


Ludzie zaczęli szeptać.

Deepak krzyknął:


 – Shiva ma Wi-Fi nawet tu!




Rajesh otworzył oczy i powiedział:


 – Shiva nie daje deszczu. Shiva daje pragnienie, by go szukać.




Kobieta w sombrero spojrzała w niebo i się uśmiechnęła.

A ja zapisałem w notesie:

„Czasem jedna kropla wystarczy, jeśli wierzysz, że reszta już idzie.”


— Arun



---




We reached a forgotten village with dry wells and quiet eyes.

The locals said water left long ago. Rajesh smiled: “Even echoes are gifts.”


At night he raised his hands to call for rain.

Only one drop fell — small, silent, perfect.


Deepak shouted, “Shiva has Wi-Fi here too!”

And Rajesh whispered:



  “Shiva doesn’t give rain. He gives the thirst to look for it.”







🌵 Dzień 4 – Droga donikąd

Pustynia w końcu się skończyła.
A przynajmniej tak twierdził Rajesh, który od rana powtarzał, że Shiva da nam znak.
Słońce smażyło jakby miało dość ludzkości, a my staliśmy przy drodze, wystawiając kciuki jak trzy pomniki desperacji.

Deepak powiedział, że jego kciuk już się opalił na święty kolor.
Rajesh odparł, że cierpliwość to forma modlitwy.
Ja dodałem, że pragnienie to forma śmierci.

Potem zjawił się chevy w kolorze grzechu i chromu.
Z głośników płynęła ranchera, a za kierownicą siedział człowiek o twarzy, która widziała więcej piekła niż telewizja.
Zatrzymał się, otworzył drzwi i powiedział:

 – Wsiadajcie, hermanos. Na tej drodze nawet duchy się pocą.



Rajesh skinął głową z wdzięcznością, jakby właśnie objawił się sam Shiva.
Deepak zapytał, czy ma wodę.
Gangster odpowiedział:

 – Nie, ale mam tequilę. To prawie to samo, tylko szczersze.



Rajesh wypił łyk, zamknął oczy i wyszeptał:

 – To czysta forma ognia. Shiva ukrył prawdę w agawie.



Jeśli był pijany, to był to najbardziej duchowy stan upojenia, jaki widziałem.

Kierowca przyznał, że wiezie „coś delikatnego”.
Otworzył skrzynkę — a w środku obraz Matki Boskiej zrobiony z butelek po tequili.
Zamilkliśmy.
Rajesh dotknął czołem szyby, jakby oddawał pokłon bez słów.
Deepak postawił obok doniczkę z Pedro Peyotlem.
Gangster się roześmiał:

 – Widzicie? Nawet grzesznicy mają swoje świętości.



Wieczorem, gdy wysadził nas w małej wiosce, Rajesh powiedział:

 „Nie ma drogi, która prowadzi do Shivy. To Shiva prowadzi każdą drogę — nawet tę, która pachnie benzyną i tequilą.”



A ja pomyślałem, że może pierwszy raz jego wiara i mój rozsądek siedziały na tylnej kanapie tego samego świata.

— Arun


---



The three of us tried hitchhiking through the desert.
A Mexican gangster in a shiny Chevy stopped and offered tequila instead of water.
Rajesh drank, smiled, and said Shiva hid the truth in agave.

In the back of the car, we found a Virgin Mary made of tequila bottles.
The gangster laughed: “Even sinners have their saints.”

Rajesh whispered:

 “There is no road that leads to Shiva. It’s Shiva who leads every road — even the one that smells of gasoline and tequila.”





piątek, 17 października 2025

🌵 Dzień 3 – Anioł w mundurze

Słońce wstało wcześniej niż my. Może dlatego wyglądało na zadowolone z siebie.

Rajesh modlił się na kolanach, Deepak poił swojego kaktusa ostatnimi kroplami wody, a ja próbowałem wmówić żołądkowi, że powietrze to też jedzenie.


Z oddali dobiegł dźwięk silnika. Rajesh od razu wstał.

– Shiva przysyła posłańca – oznajmił z tą swoją pewnością, która zawsze kończy się problemem.

Deepak się uśmiechnął. – Brzmi jak anioł na motorze.


Po chwili zatrzymał się przed nami policjant. Meksykański, z wąsem dłuższym niż jego cierpliwość.

Otworzył drzwi, wysiadł i zmierzył nas spojrzeniem, które mówiło: „Nie mam pojęcia, co widzę, ale nie podoba mi się to.”


– ¿Qué están haciendo aquí? – zapytał.


Rajesh uniósł ręce jak podczas nabożeństwa.

– Meditamos para Shiva.

Policjant zmarszczył brwi.

Deepak wyciągnął w jego stronę kaktusa. – To dar przyjaźni.

Ja próbowałem ratować sytuację po angielsku:

– We are not dangerous. Just… spiritual.


Policjant spojrzał na nas, potem na Pedro Peyotla, potem znowu na nas.

Westchnął, wyjął z samochodu butelkę wody i rzucił ją w naszą stronę.

– No se mueran en mi zona, por favor.

Nie umierajcie na moim terenie, proszę.


Odjechał powoli, zostawiając za sobą kurz, echo silnika i coś, co Rajesh od razu nazwał „aurą błogosławieństwa”.

Deepak pomachał mu z wdzięcznością, trzymając kaktusa jak relikwię.


Rajesh powiedział wtedy cicho:

„Shiva objawia się nawet w tych, którzy nas nie rozumieją. Każde spotkanie jest odbiciem boskiej gry.”


Ja zapisałem w notatniku:

„Anioł w mundurze dał nam wodę. Shiva ma naprawdę dziwne poczucie humoru.”


— Arun


---


Day three in the desert. A Mexican police officer found us. Rajesh called him an angel, Deepak offered him a cactus, and I just tried to explain we weren’t dangerous. He gave us water and told us not to die on his territory. Rajesh said every meeting is part of Shiva’s divine play.


---



 „Nie każdy anioł ma skrzydła. Niektórzy mają mandatnik i radio.” – Rajesh




🌵 Dzień 2 – Słońce, które śmieje się z ludzi

Ranek przyszedł bez ostrzeżenia.


Niebo wyglądało jak rozgrzana patelnia, a my jak trzy niedosmażone placki na jej środku. Rajesh medytował, Deepak rozmawiał ze swoim kaktusem, a ja próbowałem przypomnieć sobie, dlaczego wciąż z nimi jestem.


Rajesh twierdził, że Shiva przemówił do niego w nocy przez dźwięk wiatru.

Deepak twierdził, że to kojot.

Ja twierdziłem, że to przeciąg.


Zaczęliśmy iść w stronę horyzontu, bo Rajesh powiedział, że „Shiva pokazał mu drogę w snach”.

Po godzinie okazało się, że idziemy w kółko.

Rajesh się nie przejął. „Koło symbolizuje cykl życia” – stwierdził.

Deepak powiedział, że to cudownie, bo znowu zobaczymy automat z colą.


Nie zobaczyliśmy.

Zobaczyliśmy za to coś innego – namiot z napisem Agua Fría – 2 pesos.

Rajesh zatrzymał się i powiedział, że to pewnie miraż. Deepak zapytał, czy miraże mają cenniki.


Starczyło nam tylko, żeby kupić po jednej butelce.

Rajesh wylał swoją wodę na piasek, mówiąc: „To ofiara za to, że woda przyszła.”

Deepak nalał swoją Pedro Peyotlowi. „On też ma prawo się napić” – powiedział.

Została nam więc tylko jedna butelka.


Rajesh spojrzał w niebo i dodał spokojnie:

„Kiedy oddajesz wodę, Shiva daje ci pragnienie – żebyś przypomniał sobie, czym naprawdę jest życie.”


Wieczorem Rajesh powiedział, że Shiva milczy, ale w jego ciszy jest plan.

Ja pomyślałem, że w mojej ciszy jest odwodnienie.


— Arun


---


Day two in the desert. Rajesh said Shiva spoke through the wind, Deepak said it was a coyote, and I said it was nonsense. We found water, had just enough money for one bottle each, made offerings, and lost more sanity. The desert is patient. We are not.


---



 „Koło symbolizuje cykl życia. Dlatego kręcimy się w kółko.” – Rajesh




czwartek, 16 października 2025

🌵 Dzień 1 – Granica, kurz i objawienie w automacie z colą

Wysiedliśmy z autobusu w Tijuanie jak trzej prorocy, którzy przez przypadek kupili bilety w złym kierunku. Rajesh twierdził, że Shiva kazał mu „iść za światłem”, więc poszliśmy. Problem w tym, że światło pochodziło z automatu z colą, który błyszczał jak objawienie na rogu dworca.

Rajesh zamarł, wpatrzony w maszynę jak w święty ogień. Potem padł na kolana i zaczął intonować „Om Namah Shivaya”. Deepak i ja spojrzeliśmy po sobie — i zanim zdążyłem pomyśleć, że to głupie, już klęczałem obok nich. Cała trójka przed automatem z colą, pośrodku spalonej słońcem ulicy, z mantrą płynącą w rytm hałasu autobusów.

Arun próbował tłumaczyć, że to zwykła maszyna, ale Rajesh uznał to za test wiary. Wrzucił monetę, a gdy puszka nie wypadła, ogłosił: „Shiva zatrzymał napój, bo nie jesteśmy jeszcze gotowi na prawdę gazowaną.” Deepak uklęknął głębiej, zaczął śpiewać głośniej, a ja po prostu usiadłem na walizce i zacząłem się zastanawiać, czy to już moment, w którym powinni nas deportować.

Po chwili Rajesh powiedział coś, co zabrzmiało jak modlitwa i żart jednocześnie:
„Światło jest tylko lustrem. Shiva ukrył prawdę nawet w tym, co błyszczy najbardziej.”

Po godzinie ruszyliśmy pieszo w kierunku pustyni. Rajesh mówił, że „musi znaleźć świętego kaktusa”. Nie miałem serca powiedzieć mu, że kaktusów jest tu tyle, że mogą założyć własne państwo. Deepak nazwał pierwszego z nich Pedro Peyotl i zapowiedział, że będzie go nosił w plecaku.

Wieczorem, gdy słońce spadało jak przegrzany dysk USB, Rajesh ogłosił, że tu właśnie zostaniemy. Arun próbował znaleźć zasięg, Deepak próbował rozmawiać z Pedro, a ja zapisałem to zdanie:
„Zaczyna się od objawienia w automacie z colą, a kończy ciszą, która udaje oświecenie.”

— Arun





Day one in Mexico. The three of us knelt before a glowing Coca-Cola machine, chanting “Om Namah Shivaya.” Rajesh found divine meaning in the lack of soda, Deepak named a cactus Pedro, and I (Arun) tried to stay sane. The desert doesn’t answer, but Rajesh insists Shiva has full signal here.



„Jeśli automat nie wydał coli, to znaczy, że wydaje prawdę.” – Rajesh

 

🌵 Prolog – Znalezione zapiski Rajesha


Znalazłem ten zeszyt w kartonie po butach, między rachunkiem za bilet do Meksyku a suszonym kaktusem, który przypominał język z papieru ściernego. To był notatnik Rajesha. Zapisywał w nim wszystko: swoje wizje, przepisy na dhal i instrukcje, jak rozmawiać z boskością przez Wi-Fi.


Kiedyś myślałem, że to zwykły dziennik z podróży. Dziś wiem, że to zapis przemiany, która nie wydarzyła się nagle, tylko rosła w nas powoli, dzień po dniu, jakby pustynia miała swój własny sposób przebudzenia człowieka.


Zaczęło się banalnie. Rajesh stwierdził, że Shiva wysłał mu znak: reklamę tanich lotów do Meksyku. „To test wiary” — powiedział. Poszliśmy za nim bez zastanowienia, choć żaden z nas nie rozumiał jeszcze, w co się pakujemy.


Teraz, gdy to zapisuję, siedzę w hostelu w Tijuanie.

Deepak śpi z kaktusem przytulonym jak do talizmanu, Rajesh milczy czwarty dzień, bo „prawda musi mieć przestrzeń”, a ja próbuję odkryć moment, w którym ta wyprawa zaczęła nas przebudzać, choć wtedy jeszcze tego nie widzieliśmy.


Nie wiem, czy to lekcja Shivy, czy tylko zwyczajny los we własnym tańcu — ale jedno jest pewne: nikt z nas nie wraca taki sam, jak wychodził na pustynię.


Jeśli ktoś to czyta, to znaczy, że przynajmniej część tej drogi naprawdę przetrwała.


— Arun, były inżynier, czasowy prorok, nielegalny ogrodnik peyotlu.



---


I found this notebook in a shoe box, between a plane ticket to Mexico and a dried cactus that looked like a piece of sandpaper. It was Rajesh’s journal. He wrote everything: visions, dhal recipes, and instructions on how to talk to divinity through Wi-Fi.


I once thought it was just a travel diary. Now I know it’s a record of transformation — something that grew slowly inside us, day by day, as if the desert had its own way of waking people up.


It all began almost too simply. Rajesh declared that Shiva had sent him a sign: an ad for cheap flights to Mexico. “A test of faith,” he said. And we followed him, not yet understanding what we were stepping into.


Now, as I write this, I’m sitting in a hostel in Tijuana.

Deepak sleeps with a cactus pressed to his chest like a talisman, Rajesh has been silent for four days because “truth needs space,” and I’m trying to trace the moment when this journey started to change us, even though we didn’t notice it then.


I don’t know whether it’s Shiva’s lesson or just destiny dancing around us — but one thing is certain: none of us returns the same as when we first walked into the desert.


If someone is reading this, it means at least part of our path survived.


— Arun, former engineer, temporary prophet, illegal peyote gardener.

🌵 Dzień 25 – Miasteczko, które mówiło ciszą

Dojechaliśmy samochodem do pierwszego miasteczka od tygodni. Wyglądało normalnie: domy, ludzie, kurz. Ale nikt nie mówił ani słowa. Sklepika...